Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Honor Drozdów

Nieznośna rodzina z Limanowej

Piotr, Kijanka i Mietek Drozdowie. Na wersalce śpi trzyletni wnuczek. Tylko on zachowuje spokój.. Piotr, Kijanka i Mietek Drozdowie. Na wersalce śpi trzyletni wnuczek. Tylko on zachowuje spokój.. Stanisław Ciok / Polityka
Romowie z Limanowej są nerwowi i mocni. Ruszysz któregoś i nie żyjesz.

Środa, 28 lipca 2010

W środę, 28 lipca, przychodzi do nich policja przeszukać mieszkanie. Mietek, ojciec rodziny, z nerwów dostaje ataku – zgięty, z papierosem w palcach, nie może chwycić oddechu. Ratuje go syn, Kijanka, ten 16-letni, akurat na wakacyjnej przerwie z poprawczaka, który ma w drodze dziecko z białą 15-latką – wali starego pięścią w plecy i uspokaja: – Oddychaj, kurwa. Ale Mietek nie zaskakuje, dusi się, bo policja w drzwiach, więc Piter, 15-letni syn, podobnie jak brat na przerwie z zakładu – gdzie siedzą za kradzież złomu i sprzedaż kradzionej piły spalinowej – włącza się do ratowania ojca, słychać charkot Mietka i głuche uderzenia w plecy.

Żona trzeciego brata, Żiki, siedzącego w więzieniu, tuli 10-miesięczniaka. Najstarszy i najmocniejszy brat, zwany na osiedlu Karbidem, cicho pali papierosa, bo siedział 4 miesiące za pobicie sąsiadów, jest na warunku, musi się powstrzymywać. Dawid, 12-letni brat, zamyka się z rozwolnieniem w ubikacji. Są jeszcze dwie siostry, Agata i Kaśka, w więzieniu na krótkich wyrokach za ubliżanie policji, a synek jednej z nich, 3-latek, śpi na wersalce i nie budzą go żadne hałasy.

Mietek, gdy łapie oddech, staje w drzwiach i krzyczy na policjantów: – Wypierdalać!, wszyscy oprócz Karbida nagle krzyczą, że rasistowska polska policja prześladuje Cyganów Drozdów. Kijanka wybiega na podwórze, wraca z pistoletem za gumą dresowych spodni.

Piątek, 23 lipca 2010

W piątek, 23 lipca, osiedle Witosa w Limanowej chciało rodzinę Drozdów ukarać za szczucie wilczurem dziewczyny w ciąży. Upalny piątkowy wieczór, między blokami dymią grille, biali mężczyźni zjechali do Limanowej po tygodniu pracy na pobliskich budowach, snują się luźni, w gaciach i sandałach, z puszkami piwa. Idzie Marzena ze sklepu, nagle skacze na nią wielki pies, który rozumie tylko cygańską mowę – i wtedy się zaczyna. Bernadetta, przewodnicząca wspólnoty mieszkaniowej, mówi, że zanim Drozdowie poszczuli wilczura, zagadywali Marzenę: gdzie, kurwo, idziesz? Słyszał to Kaptur, biały chłopak, ujął się za Marzeną, a po chwili Cyganie od Drozdów już go na klombie tłukli. Wyrwał się, uciekał, wyszli z klatek biali chłopcy, odstawili puszki i Kapturowi pomogli. Tyle że mało im było, chcieli sprawę Drozdów skończyć raz na zawsze, sięgnęli po komórki; na osiedle Witosa zjeżdżać zaczęły auta wypakowane białymi mężczyznami. – Głównie ochroniarze i bramkarze z dyskotek w Limanowej – mówi Bernadetta, z zawodu położna. – Łapy wyrobione. W piątek wieczór, po tygodniu roboty, chłopaki potrzebują spokoju i kultury na osiedlu.

Drozdowie wyczuli niebezpieczeństwo, zamknęli się u siebie na parterze, Mietek z nerwów się dusił, Karbid stał w oknie i patrzył, jak zbiera się tłum. Karbid jest spokojny, ale stanowczy; mówi: – Chodziło o honor rodziny, jak trzeba, to i łeb ukręcę. Karbid ma 31 lat, kiedy się urodził, ojciec obnosił go między blokami i chwalił się sąsiadom: patrzcie, on będzie królem osiedla, mój syn, moja krew. W piątek Karbid nie czuł strachu, tylko niepokój o dzieci i kobiety rodziny Drozdów, bo to największy skarb mężczyzny; stał w oknie, a obok miał braci: Pitera i Kijankę z pistoletem. Czekali. Karbid, który przesiedział w życiu 5 lat, oceniał: – Miałem do czynienia z prawdziwymi chłopami, ci tutaj to gówniarze.

Przyjechała policja bronić Drozdów przed linczem, 17 radiowozów, 70 mundurowych, biali chłopcy krzyczeli, żeby policja się odsunęła – wejdą, wyrwą chwasty i otrzepią ręce. Przybywali coraz nowi młodzi biali, piątkowe sandały zmienili na tenisówki, szorty na dresy, byli bez koszulek, gotowi do wymierzania sprawiedliwości. – Pan widzi, co się dzieje? – pytała policjanta Bernadetta. – Ja tych chłopców znam, oni się przegrupowują.

Na szczęście w piątek wieczorem zaczęła się burza i spadł studzący deszcz.

Lata 80. i dalsze

Na początku lat 80. Mietek Drozda wprowadził się na osiedle Witosa z żoną Grażyną, która była białą Polką. Mietek smagły, marzycielski; Grażyna zakochana w nim bez pamięci, uciekła dla niego od rodziców, wcześniej mieszkali kątem w cygańskim osiedlu w Koszarach; wtedy jeszcze mówiło się Cygan, nie Rom. Mietek miał żyłkę handlową, jeździł w Polskę z dywanami. Szła za nim zła legenda: że go z Koszar wyrzucili bracia, że wydziedziczyli, że bije się, handryczy ze wszystkimi, pije. A na nowym osiedlu go ludzie polubili, nawet go ktoś od państwa Puchów woził do chrztu samochodem, kiedy mu się syn urodził; bo niby ten Mietek ze szczepu cygańskiego Bergitka, czyli parias, a zaradny był i uczynny. – To było inteligenckie osiedle – mówi pani Puchowa. – Oficerowie i pracownicy wojskowej bazy paliwowej. I kilka rodzin cygańskich, ale nigdy nie było z nimi kłopotu, asymilowali się, mieli pracę. Puchowa występowała kiedyś w zespole pieśni i tańca Limanowianie, czasem jeździło się w trasy koncertowe z zespołem cygańskim ze słynnej artystycznej rodziny Gaborów – tak eleganckich mężczyzn jak oni rzadko się spotykało nawet wśród białych Polaków. Puchowa mówi: – To byli prawdziwi Romowie.

Zasymilowanych Romów pamięta Marek Czeczótko, burmistrz Limanowej: – W jednej ławce z Romem siedziałem w szkole, w piłkę z nimi grałem w drużynie Limanovia. Nasze dzieci chodziły razem do szkoły. Po 1990 r. przyszły ciężkie czasy, fabryki się zamykały, ludzie szli na bruk, a pierwsi do zwolnienia byli zawsze Cyganie. Baza paliwowa też padła, skończył się prestiż osiedla Witosa w Limanowej, zaczęły bezczynne dni spędzane pod blokami i tanie piwo. Mietka Drozdę doganiała jego zła sława, w mieszkaniu na parterze niemal co roku rodziło się dziecko, już sąsiedzi tracili rozeznanie, które dziecko jest czyje, podejrzewali Drozdów o rozwiązłość i nieprzestrzeganie praw boskich, choć dzieci chrzczone i były u komunii świętej.

Rodzina Drozdów kłóciła się, Mietek popijał, Grażyna miała dwa zawały i wylew, aż umarła dwa lata temu, kiedy jej pierworodny był w więzieniu. Sąsiadki, wspominając Grażynę, pamiętają, że spotykana między blokami pod koniec życia nie patrzyła ludziom w oczy. Wstydziła się, że rodzina traci honor, a dzieci dostają wyroki. Siedzą w pizzerii Korona na rogu ulicy, prawie sami Drozdowie, bo kto przechodzi i widzi ich w środku, ten rezygnuje z pizzy, pizzeria bankrutuje – ochroniarze robią wtedy wjazd Drozdom do domu, jest mordobicie, po którym następuje kilka miesięcy spokoju.

W 1997 r. na osiedle Witosa przyjechała ekipa miejskich urzędników eksmitować Drozdów za niepłacenie czynszu. Pod klatką schodową stało już kilkudziesięciu Romów, nie pozwolili ruszyć rodziny Mietka, wtedy jeszcze Mietek Drozda miał u nich poważanie, ale dziś – choć w 2010 r. znowu ma być eksmitowany – nie chcą o nim słyszeć.

 

Sobota, 7 listopada 2009

W piątki, soboty i święta rodzina Drozdów bywa według białych sąsiadów z osiedla Witosa uciążliwa najbardziej, a choć na co dzień jej członkowie mówią dzień dobry, w weekendy straszą wszystkich śmiercią, także braci Romów. – Ludzie pięciominutowi, tak ich nazywam – mówi Dorota, Romka z osiedla, żona białego. – To znaczy, że nawet jak są mili, nigdy się nie wie, co zrobią za pięć minut. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Kilka dni temu Kijanka dopadł pod blokiem syna Doroty, Sebastiana, który zapomniał kluczy do domu i czekał, aż mama wróci z pracy w zakładach mięsnych; Kijanka z bratem ganiali Sebę naokoło bloku, nie miał się gdzie schronić, musiał biegać aż do przyjścia matki.

Przychodzi do Doroty sąsiadka Kaśka z mamą, mówią, kogo ostatnio Mietek i jego chłopaki skazywali na śmierć; najczęściej mówią coś w stylu: dojdę cię, do wieczora nie dożyjesz. Ostatnio straszyli mamę Pociechów, najstarszy Pociecha szedł do nich wyrównywać rachunek, ale go ludzie powstrzymali, mówili: co będziesz tykał, jak śmierdzi? Policję wezwali, przyjechała jakaś nieśmiała i spięta policja i funkcjonariusz żalił się Bernadetcie, przewodniczącej wspólnoty z Witosa: bo wy do nas krzyczycie HWDP. – Powiedziałam: to wy, chłopcy, przyjechaliście szarady słowne rozwikływać czy interweniować? – opowiada Bernadetta. A kiedyś Kijanka strącił policjantowi czapkę i mówi: spierdalaj stąd!, policjant tylko podniósł czapkę, poklepał Kijankę i poprosił: idź do domu, Krystian.

W listopadzie Drozdowie, którzy już się nie mieszczą na swoich 36 m, znaleźli sobie drugie mieszkanie u kawalera Leona w drugiej klatce, przyjął ich za wódkę. Cyganie przyszli zapytać wspólnotę o zgodę na przeprowadzkę, nawet pomagali za to remontować klatkę schodową. Z początku sprowadziła się tam tylko Agata Drozda z dzieckiem, ale potem przyszli bracia mieszkać, Kijanka i Adam, a na to się z białymi nie umawiali. Wiceprzewodniczący wspólnoty pan Guzik wziął rozmowę z rodziną Drozdów na siebie, stanął w drzwiach klatki i nie wpuszczał Kijanki, ale zjawił się też Karbid. Karbid mówi: – Poszedłem brata odprowadzić, skoczyli mi, odwinąłem się i dostałem cztery miesiące więzienia. Chodzi o honor, nikt mi brata bił nie będzie. Te drzwi klatkowe, solidne, zbrojone, były w strzępach, kiedy zdenerwowany Karbid z bratem użyli kołków z klombu jak taranów, mieli też siekiery; potem górą przez lufcik wpadł wielki, metalowy kosz na śmieci i spadł Guzikowi na głowę.

Dziś dostępu do mieszkania u Leona nikt już braciom i siostrom Drozda nie broni; Leon się z nimi przyjaźni, ma prawo zapraszać, bawią się. Guzik mówi: – Parę dni temu Cyganie wyprowadzali Leona na smyczy na spacer po klombie.

Środa, 28 lipca 2010

W ostatnią środę Jan Puchała, starosta limanowski, mówi delegacji białych z osiedla Witosa: – Nikt na moim terenie, biały czy Rom, nie będzie stał ponad prawem. To nie jest kwestia rasizmu, tu chodzi tylko o tę jedną rodzinę kryminalistów. A pomimo że starosta mówił tak również w listopadzie 2009 r., delegacja wychodzi zadowolona; przewodnicząca wspólnoty Bernadetta chwali nawet: – Starosta to półtora gościa.

Z wykształcenia starosta Puchała jest pedagogiem ze specjalnością resocjalizacja i terapia uzależnień, wierzy w resocjalizację, wierzy też w jej całkowitą bezcelowość, jeśli chodzi o rodzinę Drozdów. – Ich trzeba eksmitować w miejsce odosobnione, daleko od społeczeństwa – mówi. – Jeśli władze miasta ich nie wysiedlą, wezmą na siebie ciężar zabójstwa, morderstwa lub ciężkiego uszkodzenia ciała. Bo to się zdarzy.

Burmistrz Czeczótka szuka odosobnionego miejsca w okolicy i nie znajduje. Drozdów nie chce żadna romska osada w okolicy, żadna dzielnica, żaden dysponujący wolną działką zakład pracy. A proponowany przez starostę kontener mieszkalny rani honor Drozdów. Kijanka mówi: – Kontenery są dla psów.

W ostatnią środę na osiedlu Witosa cisza, przejeżdża powoli radiowóz, Kijanka i Piter korzystają z wakacji – oglądają w domu telewizję, Mietek poszedł na stację po piwo, a że jest chory na miażdżycę, cukrzycę i nadciśnienie, wypił jedno i dostał duszności. Siedzi na kanapie pod portretem zmarłej żony, mówi: – To oni ją zabili, sąsiedzi nasi kochani, okna nam wybijali, a ona nie mogła już tego dłużej znieść. Zazdrościli naszej rodzinie szczęścia, pieniędzy. Ja jeżdżę za złomem, a ze złomu jest dobry pieniądz. Mam dwa samochody. Pod balkonem zaparkowany stary Fiat i stary Żuk, samochody Mietka. Przyjeżdża policja przeszukiwać, pod blokami ustawiają się w grupkach młodzi biali, patrzą w milczeniu, chodzą, witają się, gadają pod trzepakiem, zerkają w okna Drozdów, spluwają przed klatką Drozdów, gadają przez komórki, jest wśród nich brat tego, który miał 16 szwów na brzuchu po bójce z małym Drozdą; mówi, że musi być sprawiedliwość. Mówi tak wielu, na przykład Kasia, matka dwojga dzieci. – Nie żeby zaraz zabić. Ale żeby szczęka na podłodze została, a ręce i nogi połamane.

Wtedy właśnie wybiega z przeszukiwanego przez policję mieszkania Kijanka, znika gdzieś na chwilę, wraca z pistoletem, przekłada go zza pazuchy za gumkę dresów na plecach, żeby biali widzieli, Kijanka uśmiecha się wyzywająco. Wchodzi z pistoletem do mieszkania, ale nic nie wybucha, bo ten pistolet strzela z kulek łożyskowych i zupełnie nie nadaje się do obrony honoru rodziny.

 

Nazwisko głównych bohaterów zostało zmienione.

PS 29 lipca 2010 r. rzecznik praw obywatelskich wystąpiła do szefa limanowskiej policji o „ocenę zagrożeń dla bezpieczeństwa i porządku publicznegona tle stosunków między społecznością polską a Romami mieszkającymi w Limanowej”.

Polityka 32.2010 (2768) z dnia 07.08.2010; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Honor Drozdów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną