O głodzie folkloru na Dolnym Śląsku świadczą telefony do Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu: Jak wygląda pisanka dolnośląska? W co ubrać dziecko na szkolne występy w stylu ludowym? Dlatego w pracowni Janusza Motylskiego, artysty plastyka w Karpaczu, na zamówienie władz i branży turystycznej powstaje nowy dolnośląski strój regionalny. Dla pań: zielona spódnica, długa albo mini, przepasana krajką. Dla panów: katany ze stójkami i uszaty kapelusz. Rozważa się półpończe z haftem goryczki, karkonoskiego kwiatka, endemitu.
Obecnie w stosownej potrzebie w ruch idą czerwone spódnice i białe bluzki, a jak gmina bogata, to trochę haftu i cekin na gorsecie. Coraz częściej jednak z bezradności wkłada się po prostu koronkowe czepce i kubraki. Tyle że dla psychicznej higieny nie wspomina się, że taki strój dolnośląski przed wojną nosili Niemcy. Elżbieta Berendt z muzeum załamuje ręce: – Co ja mam powiedzieć? Wybierajcie sobie? Może folklor tarnopolski, lwowski, kielecki, łemkowski, wileński, a może ten od przybyłych z Rumunii albo z bałkańskiej Bośni?
Henryk Dumin, etnograf z Jeleniej Góry: – Błagam, grzebmy we własnej pamięci, nie twórzmy sztucznych bytów. Tu przez pół wieku wmawiano ludziom sztuczną rewię na ludowo w tak zwanym stroju dolnośląskim, który – o ironio – przypominał tanią wersję stroju ziomkostw niemieckich. A przecież mimo urabiania homogenicznej ludności z tych, co na Dolny Śląsk sprowadzono w miejsce wysiedlonych Niemców, ciągle mamy skarb: przekrój przez całą Polskę w granicach przedrozbiorowych i przechowane w głowach autentyczne tradycje.