Społeczeństwo

Maszynista na starych torach

Rozpłochowskiego powrót z przeszłości

Rafał Klimkiewicz / Edytor.net
Jak Solidarność w Polsce walnie pięścią w stół, kuranty na Kremlu zagrają Mazurka Dąbrowskiego! Andrzej Rozpłochowski, autor tych słynnych słów z lat pierwszej Solidarności, wrócił do kraju po 22 latach emigracji w USA. Czy wróci też do polityki?
Andrzej Rozpłochowski z Lechem Wałęsą w sierpniu 1981 rSemko Petrovio/Edytor.net Andrzej Rozpłochowski z Lechem Wałęsą w sierpniu 1981 r

Rozpłochowski był jednym z nielicznych internowanych działaczy Solidarności, których nie zwolniono pod koniec 1982 r. Za „próbę obalenia siłą ustroju PRL” przesiedział na Rakowieckiej do sierpnia 1984 r. Teraz obserwuje polityczną scenę. – Rozglądam się i oceniam, do kogo mi dzisiaj najbliżej – mówi. Odnawia ważne niegdyś kontakty, a z akt SB dowiaduje się, kto był dobry, a kto zły. W USA był zagorzałym republikaninem. Ale czy jego legenda, po tylu latach nieobecności, wzbudzi jeszcze w kraju emocje?

Na początek musi zmierzyć się z codziennością. Znaleźć pracę i mieszkanie. Sprowadzić żonę i resztki dobytku. Krach na amerykańskim rynku nieruchomości pochłonął w dużej mierze dorobek emigracyjnego życia. Dlatego Barbara Rozpłochowska upycha teraz w Sacramento do przesiedleńczego kontenera każdy domowy drobiazg. Wszystko może się przydać.

I jeszcze droga przez lustracyjne piekło. W Boże Narodzenie 2006 r. dopadła go wieść, że żona była tajnym współpracownikiem SB. W mroczny styczeń, 24 lata wcześniej, w więzieniu Radocha w Sosnowcu złamano Basię. Stworzono agentkę Martę. Z kolei ojciec Andrzeja, były funkcjonariusz UB, wiedział, że przed każdym spotkaniem z synem w jego domu instalowano esbecki podsłuch. Sam donosił na syna. – Basi wybaczyłem. A ojcu? – Ojciec już lata temu stanął przed sądem bożym.

Solidarność wychodziła z podziemia, kiedy Rozpłochowscy wyjechali z kraju na początku 1988 r. Ciężka choroba, na którą zapadła Barbara, w polskich realiach była nieuleczalna.

Esbecka fałszywka

O agenturalnej przeszłości żony powiadomiła Rozpłochowskiego koleżanka Jadwiga Chmielowska. Działaczka katowickiej Solidarności, a potem podziemnych struktur związku. – Uznałam, że lepiej, by usłyszał to od przyjaciół – mówi Chmielowska, która uważa, że Barbarę można było samą wysłać na leczenie w ramach międzynarodowej pomocy, jaką dostawała Solidarność. – Podejrzewam, że choroba żony była pretekstem do wywiezienia Andrzeja z kraju, bo stanowił zagrożenie dla zawiązującego się układu – twierdzi Chmielowska. – Tego, który spotkał się przy Okrągłym Stole. Andrzej zaś nigdy nie szedł na żadne kompromisy z komunistami. Tak. Rozpłochowski przyznaje, że nie usiadłby przy Okrągłym Stole i zrobiłby wszystko, aby go przewrócić. – Wiedziałem, że w kraju zaczyna się coś wielkiego, ale wówczas najważniejsze było dla mnie życie Basi.

Tamtej nocy, z 29 na 30 sierpnia 1980 r., na czele strajku w Hucie Katowice stanął nikomu nieznany trzydziestoletni maszynista lokomotyw spalinowych. Trzy lata wcześniej przyjechał tu szukać życiowej szansy. Zostawił rozbity dom rodzinny i niezbyt udane małżeństwo. Wierzył, że wszystko poskleja się jakoś w nowym miejscu. W sztandarowej inwestycji PRL wiele rzeczy było od ręki, ale on mieszkania z marszu nie dostał. Znalazł w Dąbrowie Górniczej pustostan i wymusił przydział. Sprowadził żonę i dziecko, ale to nie była sielanka.

W sierpniu 1980 r. byliśmy z Marylą, poprzednią żoną, w separacji – wspomina. Tydzień po strajku była u niej w Inowrocławiu grupa operacyjna SB i namawiała na udzielenie w telewizji wywiadu – jaki to z niego zły mąż i ojciec. Nie zgodziła się, ale potajemnie została nagrana. – Powstał z tego paskudny anonimowy list. Pierwsza esbecka fałszywka przeciwko Rozpłochowskiemu. Rozeszli się w stanie wojennym, kiedy siedział w więzieniu.

Związkowy lider

Zanim stał się wrogiem publicznym PRL, nie zadzierał z systemem. W 1968 r. szedł do armii w podskokach. Po zasadniczej szkole samochodowej chciał zostać zawodowym podoficerem. Żeby się usamodzielnić i wyrwać z domowego piekła. – Chwalili mnie, że jestem bystry, wojsko takich potrzebuje – mówi Rozpłochowski. Ale w ludowej armii zawodowy podoficer musiał należeć do PZPR. – Zostałem kandydatem, ale ostatecznie odmówiłem. To było już po inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację. – Powiedziałem, że wstydzę się za taką armię i partię. Wtedy legitymacje kandydackie oddało jeszcze pięciu podoficerów. Dla wojska był to wypadek nadzwyczajny. Rozpłochowski trafił do aresztu.

– Aż do wybuchu Solidarności to był mój jedyny bunt przeciwko systemowi – przyznaje. Dopiero w Hucie Katowice przeczytał pierwsze nielegalne pismo – „Opinie”, wydawane przez Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela.

Kiedy Wybrzeże strajkowało, przez Hutę Katowice przeszła fala zebrań partyjnych, związkowych i zakładowych masówek. – Wiedziano, że nie boję się mówić o brudach PRL, ale to, co się tam wówczas działo, było z miejsca podejrzane – przypomina Rozpłochowski. Spisano kilka tysięcy postulatów. Komitet strajkowy rozpoczął rozmowy z dyrekcją o hutniczych problemach. – Chytry plan komunistów: podgrzać nastroje, wzniecić społeczny bunt i stanąć na jego czele – ocenia. Na jednym z wieców wykrzyczał, że to wszystko lipa, na kilometr śmierdząca partią i esbecją, bo nie chodzi o załatwienie spraw Huty Katowice, ale całego kraju.

Powstał nowy Międzyzakładowy Komitet Strajkowy na czele z Rozpłochowskim. Rozmowy z dyrekcją zerwano. Zażądano przyjazdu komisji rządowej. Strajk zakończył się dopiero 11 września, po podpisaniu tzw. porozumień katowickich. Tak narodził się związkowy lider, który z dnia na dzień wzbudzał coraz większą wściekłość władz i SB.

To katowicki Międzyzakładowy Komitet Założycielski uchwalił – jako jedyny w kraju – że nie będzie podejmował żadnych rozmów ze strukturami PZPR. Partnerem dla Solidarności mogą być tylko organy państwowe. Kiedy Rozpłochowski zażądał wyprowadzenia partii z zakładów pracy i wycofania wojsk radzieckich z Polski, część działaczy Solidarności oniemiała. – Andrzej był samorodkiem politycznym, który miał jasno określony cel: żadnego socjalizmu z ludzką twarzą, ten ustrój widział tylko na śmietniku historii – mówi Chmielowska.

Kiedy w marcu 1981 r. funkcjonariusze MSW pobili trzech działaczy Solidarności, Rozpłochowski domagał się ogłoszenia strajku generalnego. Wałęsa studził nastroje: najpierw rozmowa z rządem, potem ewentualnie strajk. Kiedy w kolejnym głosowaniu przeszedł wniosek Rozpłochowskiego, Wałęsa wziął marynarkę i wyszedł. Na pożegnanie rzucił: – Dziękuję wam za wszystko! Pikanterii dodawał fakt, iż w tym czasie odbywały się manewry Układu Warszawskiego Sojuz ’81.

Rano delegaci ochłonęli i wrócono do wariantu negocjacyjnego. – Kiedy zaproponowałem uczczenie rocznicy mordu w Katyniu wstrzymaniem ruchu na minutę i biciem kościelnych dzwonów, Wałęsa nazwał mnie prowokatorem.

Murowany faworyt

Skompromitowanie Rozpłochowskiego stało się najważniejszym celem SB. Plan został dokładnie nakreślony: „organizować działania specjalne i operacyjne mające na celu wykazanie jego szkodliwej antysocjalistycznej działalności, tak, aby wyeliminować go z władz Solidarności”. Pełną parą produkowano szkalujące ulotki. Katowicki MKZ oskarżano o libacje alkoholowe, orgie seksualne i defraudację pieniędzy. Spreparowane zdjęcia pornograficzne trafiły do tysięcy działaczy Solidarności w całym kraju. I do chorej matki Rozpłochowskiego.

Wiedzieliśmy, że polowanie trwa – mówi Chmielowska. – Byliśmy ostrożni, obowiązywał zakaz spożywania alkoholu. Co do pornografii, sprawa jasna: marny fotomontaż.

Na początku 1981 r. pięć działających na Śląsku struktur Solidarności zmierzało ku scaleniu w jeden region. – Władze wszelkimi sposobami starały się nie dopuścić, by Rozpłochowski został szefem największej struktury Solidarności w kraju – mówi Michał Luty, śląski działacz opozycyjny.

Przed regionalnym zjazdem raport katowickiej SB informuje centralę, że w ścisłym kierownictwie związku ma 7 tajnych współpracowników i 25 kontaktów operacyjnych; a w komisjach zakładowych 102 tajnych współpracowników i 95 kontaktów operacyjnych. SB relacjonuje dalej w notatce do MSW, że „w uzgodnieniu z I sekretarzem KW PZPR, tow. A. Żabińskim, podjęliśmy specjalne działania operacyjne, aby nie dopuścić do utworzenia Zarządu Regionalnego Śląska i Zagłębia na bazie MKZ Katowice”.

 

Zjazd odbył się w połowie 1981 r. Rozpłochowski, murowany faworyt, przegrał nieznacznie z mało znanym Leszkiem Waliszewskim z MKZ w Tychach. Równocześnie gruchnęła wiadomość, że Komisja Zakładowa Solidarności w Stoczni Gdańskiej poszukuje chorążego Edwarda Rozpłochowskiego, który w latach 50. prześladował w gdańskim UB stoczniowców. – Nie wiedziałem, że ojciec pracował w UB – przyznaje Rozpłochowski. – Rodzice byli skłóceni, po rozwodzie moje kontakty z ojcem były sporadyczne. Matka niewiele o nim mówiła: – Raz tylko usłyszałem, że ojciec miał złą pracę i spał z pistoletem pod poduszką.

Przeglądając dokumenty dowiedział się, że ojciec służył w UB w latach 1948–52, a potem był dla bezpieki kontaktem operacyjnym. – W tamtych latach widziałem się z nim dwa, trzy razy – wspomina. – Zjedliśmy obiad, nawet było miło, ojciec pochwalił się, że jest w Solidarności w jakiejś spółdzielni spożywców, w której pracował jako kadrowiec.

A co donosił SB? – Były to informacje o moim pierwszym małżeństwie, moich upodobaniach, cechach charakteru i różnych prywatnych sprawach... Niewiele więcej, bo o mojej działalności w Solidarności niewiele wiedział – opowiada Rozpłochowski. Relacjonował, że nie jestem takim złym człowiekiem, jak mnie propaganda przedstawia, i wystarczy dyplomatycznie mnie podejść, a wiele można uzyskać – dodaje.

Życiowi rozbitkowie

To była Wielkanoc 1981 r. W zarządzie katowickiego MKZ pojawiła się ładna dziewczyna z koszem święconek i życzeniami dla wszystkich, a szczególnie dla przewodniczącego. – Basia spodobała mi się od pierwszego spojrzenia – przyznaje Rozpłochowski. Pracowała w spółdzielni ogrodniczej, miała za sobą nieudane małżeństwo, mieszkała z chorym synem. – Mówiła, że ma problemy z założeniem u siebie Solidarności. Szukała też u nas pomocy w sprawie mieszkania. To było dla Rozpłochowskiego spotkanie życiowych rozbitków. Wkrótce razem zamieszkali.

Czy było to spotkanie wyreżyserowane przez SB? – Nie wiem, z jej akt wynika, że zgodę na współpracę podpisała dopiero w więzieniu.

Barbara ubierała się i zachowywała tak, jak on lubił – ocenia Chmielowska. Była dokładnie w jego typie. – Ostrzegaliśmy go, że w tym jest coś podejrzanego. Nie dał sobie nic powiedzieć, choć miał świadomość, że SB na niego poluje.

Andrzej Rozpłochowski został internowany w pierwszym dniu stanu wojennego. Barbarę zatrzymano pod koniec grudnia 1981 r. W kobiecym więzieniu w Sosnowcu siedziała do połowy lutego 1982 r. – wyszła z niego jako tajny współpracownik. – Kiedy ta wiadomość dotarła do Sacramento, Basia powiedziała mi o szantażu, że nie zobaczy schorowanego syna, o strachu i o wszystkim, co potem dla SB robiła. Pierwsza od lat spowiedź, szczera aż do bólu – wspomina Rozpłochowski.

Pod koniec 1983 r. współpraca została przerwana. W dokumentach IPN przeczytał, że z powodu nieprzydatności Marty. Że wymiguje się od działania, zasłania chorym synem, podejrzliwością otoczenia, że nie zgadza się na naciskanie narzeczonego, aby podpisał lojalkę, że w ogóle mało wie i marny z niej pożytek. – Wybaczyłem jej, bo całym późniejszym życiem naprawiała ten krok. Rozpłochowski przypomina sobie rozmowę z Basią w październiku 1984 r., tuż przed ślubem. – Na Rakowieckiej przysięgałem sobie i jej, że jak wyjdę z tego cało, to się pobierzemy. Była na każdym widzeniu.

Z bliskich tylko ją wtedy miałem, a ona marniała mi w oczach. Podejrzewali raka. Tuż przed ślubem zobaczył w jej oczach strach. Zapytała, czy naprawdę tego chce, bo ona w więzieniu coś podpisała. Machnął na to ręką, bo myślał, że chodzi o lojalkę.

Dlaczego później nie przyznała się do współpracy? – Basia to kłębek nerwów, latami dusiła to w sobie, bała się, że mnie straci. Po wyjściu z aresztu w połowie 1984 r. Rozpłochowski zaczął współpracę z podziemnymi strukturami śląskiej Solidarności.

Rolą Andrzeja była oficjalna działalność publiczna, bo pewne było, że jest pod lupą SB – przypomina Chmielowska. Chodził więc na msze za ojczyznę, na spotkania duszpasterskie, podpisywał solidarnościowe dokumenty, organizował rocznicowe demonstracje pod Wujkiem. – To była nasza konspiracyjna strategia, podziemie miało pozostać podziemiem.

Konspiracyjnie też i podstępnie rozwijała się choroba Barbary. Było coraz gorzej. Lekarze ostrzegali, że konieczna jest specjalistyczna operacja, której nie można przeprowadzić w kraju. – Gdybym mógł wysłać Barbarę za granicę, to nigdy nie zdecydowałbym się na emigrację – zapewnia.

Prosił o pomoc biskupów, był w Komitecie Prymasowskim. – Wszędzie ta sama odpowiedź: nie mamy takiej możliwości! Pojechał do Lecha Wałęsy. – Zjedliśmy dobry obiad, ale też bezradnie rozłożył ręce. Zapukał do ambasady USA. – Wiedzieli, kim jestem, nie było problemu z wyjazdem. Zabrali dziesięcioletniego Mateusza, syna Barbary. – Wykształciliśmy go, ma swoją firmę, świetnie sobie radzi – Rozpłochowski chwali syna.

W grudniu 1987 r. paszporty wręczał mu funkcjonariusz SB. – Panie Andrzeju, niech pan zostanie, jakoś się dogadamy, bo my się już wszyscy tutaj dogadujemy.

16 grudnia był ostatni raz pod Wujkiem. Wciągnięty do milicyjnej Nyski, dostał kilka razy pałką, ale bicie przerwał jakiś cywil: – Niech pan wysiada i spokojnej drogi! – usłyszał.

Odnaleźć się na nowo

Opuścili Polskę 1 stycznia 1988 r. Barbara przeszła w USA kilka skomplikowanych operacji, ale nigdy nie odzyskała pełni zdrowia. Nie mogli mieć dzieci. Lider śląskiej Solidarności handlował autami, rozwoził pizzę, wieczorami był strażnikiem w zakładzie psychiatrycznym. – Robiłem wszystko, aby zarobić parę dolarów.

Nocami pisał do polonijnych gazet (krytykował Okrągły Stół i grubą kreskę Mazowieckiego). – Z tego udało nam się uzbierać na własny biznes, małą kwiaciarnię, przez lata bardzo modną w Sacramento. Sam gubernator Schwarzenegger zamawiał u nich kwiaty. – Bo Basia komponowała tak piękne bukiety, że konkurowała z najlepszymi w Kalifornii.

Kryzys zabrał im kwiaciarnię i dom. Pani Barbara zaczęła pracować w sklepie, a on w firmie spedycyjnej DHL. W 2009 r. znalazł się na bruku wraz z 10 tys. innych pracowników, bez centa odszkodowania. Tak więc od podszewki poznał kapitalizm, o który w kraju tak zawzięcie walczył. Teraz będzie musiał się odnaleźć w jego polskiej wersji.

Polityka 40.2010 (2776) z dnia 02.10.2010; Coś z życia; s. 94
Oryginalny tytuł tekstu: "Maszynista na starych torach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną