Pierwsi odezwali się malkontenci. Gdy w połowie października Woźniacka została liderką światowego rankingu, zaczęło się wyliczanie: że bez tytułu wielkoszlemowego, raptem z jednym finałem (w ubiegłym roku w Nowym Jorku), że gra tenis prosty, przebija piłki cierpiętniczo. Realiści zauważyli: takie czasy, że nie finezją się wygrywa, ale siłą i bieganiem do utraty tchu. A siły i ambicji Karolinie odmówić nie można.
Urodziła się 20 lat temu w Odense, rodzice wyemigrowali z szaroburej Polski jeszcze w latach 80. Najpierw ojciec, Piotr. Pojechał na wycieczkę w jedną stronę do Szwecji. Gdy w Göteborgu trafił na komisariat, wymyślił na tyle przekonującą bajkę, że deportowano go do Danii. Tam był najpierw obóz dla uchodźców – a wtedy, tuż po stanie wojennym, wszyscy z Polski byli polityczni – potem, zanim stanął na nogi, poznał, co w praktyce znaczy państwo opiekuńcze. Ściągnął z Białej Podlaskiej Anię, pobrali się. Piotr grał w piłkę, Ania w siatkówkę, w ich domu sportem się żyło.
Sportowy charakter
Karolina w wywiadach: kocham to, co robię, tenis to moje życie. Pierwszy raz wzięła rakietę do ręki w wieku siedmiu lat. Rodzina Woźniackich była akurat w Göteborgu u przyjaciela Darka Magiera. Zabrał ich do tenisowej hali i wytłumaczył: to jest forhend, to jest bekhend, tak się trzyma rakietę, a tak się liczy punkty. Woźniaccy po powrocie do domu wizyty na korcie wpisali na listę zajęć obowiązkowych.
Karolina też chciała odbijać, ale pruła rakietą powietrze i pałętała się pod nogami starszego brata Patryka, który patrzył na nią z góry, bo sam podstawy już opanował. W końcu odesłali ją z ojcem na pojedynek ze ścianą, gdzie tenis miał się jej znudzić. Ale ona z zaciętą miną powtarzała w nieskończoność te same ruchy. Ojciec widział postępy, poza tym charakter Karoliny – wojownicza, ambitna, uparta, obowiązkowa – pasował mu do sportowego typu.