Wacława Pindelska jest o rok młodsza od kamienicy, w której mieszka. Kamienica stoi we Wrocławiu, a nad jej bramą wyryto datę: 1907. Będą się obie równolegle starzeć. Przeżyją najpierw jedną, potem drugą wojnę światową. Ta druga wyrwie z kamienicy wszystkie okna i drzwi, naruszy ściany, a wokół pozostawi mnóstwo amunicji. Wtedy Wacława w niej zamieszka. Granatami nauczą się bawić jej dzieci: Tomek (starszy, flegmatyk) i Tadek (młodszy, choleryk). Otwierać gęby, bo wam uszy popękają! – wrzasną niejeden raz ich nastoletni koledzy i łup! granaty do ogniska. Ale zabawa!
•
Kiedy synowie Wacławy posiwieją i rozwiodą się, wrócą do kamienicy, do matki. Tomek i Tadek nigdy nie oddadzą jej do domu opieki. Nawet im to nie przyjdzie do głowy. Na balkonie będzie z czasem wyglądała jak porcelanowa figurka ucięta wpół: skurczona na wózku inwalidzkim, siwowłosa, niby dmuchawiec wśród doniczek z kwiatami. Mama, mamuńka – powtarzali synowie. Pochylała się nad książkami, a oczy uparcie śledziły każdą literę. Wacława, przedwojenna nauczycielka, ćwiczyła wzrok na dyktandach dziewczynek z wielkimi białymi kokardami i chłopców w przykrótkich garniturkach. Naszej szkolnej mamuni – pisali jej potem w albumie.
1935 r., Warszawa. Fryzura na Smosarską, modny kapelusik, uśmiech w oczach mężczyzny u boku. 1937 r. – biały welon, wysoko drapowany nad czołem. 1941 r. – mały nagrobek z napisem „Isia”. Na starość Wacława nie wróci do tego albumu. Ale zdjęcie czteroletniej dziewczynki będzie stało latami na jej nocnej szafce. Tadeusz wspomina, że mama całe życie za nią płakała: moja córeńka.