Joanna Cieśla: Dlaczego tak szybko nadzieja, z jaką witamy nowy rok, przechodzi w przygnębienie?
Magdalena Nowicka: Dla części osób początek czegoś nowego, nieznanego, bywa nie tyle radosny, ile raczej przytłaczający. Dodatkowym powodem do smutku bywa podsumowanie poprzednich 12 miesięcy. Doświadczają tego przede wszystkim ludzie, którzy mają skłonność do szczególnego interpretowania rzeczywistości, sprzyjającego depresji.
Na czym on polega?
Mówiąc w skrócie - na przypisywaniu odpowiedzialności za swoje porażki sobie, a za sukcesy - innym ludziom lub okolicznościom. Takie osoby są szczególnie narażone na spadek nastroju, czy nawet depresję, także w tym okresie. Myślę, że znaczenie ma też sposób, w jaki spędzamy Święta. Wydajemy dużo pieniędzy, ma być „na bogato” i często po kilku tygodniach dociera do nas, że niepotrzebnie się zadłużyliśmy. Zwłaszcza, gdy do tego była awantura przy wigilijnym stole. Ale z badań wynika, że nie dla wszystkich styczeń jest najtrudniejszy. We wszystkich zimnych miesiącach – od listopada do marca – obserwuje się zarówno dużo więcej zachorowań na kliniczną depresję, jak i przypadków pogorszenia nastroju, niż w cieplejszej części roku.
Brakuje nam światła?
To przede wszystkim. Ilość światła wpływa na nasze funkcjonowanie na poziomie biologicznym – wydzielanie neuroprzekaźników, czy endorfin, które odpowiadają za subiektywne odczuwanie szczęścia. Jaki dokładnie jest ten mechanizm, nie wiadomo, ale są dane pokazujące, że ludzie z krajów bardziej nasłonecznionych, albo czarnoskórzy, chorują na depresję znacznie rzadziej niż pozostali. Ponadto, wahania nastroju w ciągu doby inaczej przebiegają latem, a inaczej zimą.