Marek W. sam się zdziwił, że go puścili. Sąd dał mu trzy miesiące aresztu, kiedy żona oskarżyła go o znęcanie się nad rodziną. Coś tam napisał, że się odwołuje, ale bez większego przekonania. A po miesiącu mówią mu, że może iść do domu. No to poszedł. W oknach było ciemno, więc wrócił na rynek. Spotkał kumpli. Najpierw pili w barze, potem u któregoś w domu. Następnego dnia wstąpił do matki na jajecznicę. Poszedł doładować kartę do telefonu. Przy okazji wypił dwa piwa. W domu był po południu. Mówi, że noc minęła spokojnie. Następnego dnia Dorota już nie żyła.
Bo grała w chowanego
Pani Zyta, matka Doroty, wyciąga album z głębi szafy. Jest schowany, bo chłopcy boją się taty nawet na zdjęciach. Na ślubnych fotografiach wszystko wygląda jak trzeba. Są świece, chleb z solą, kieliszki szampana związane niebieską wstążką. W życiu też było jak trzeba. Pracował, pomagał, kupili dom. Urodził się pierwszy syn, potem drugi. I jakoś wtedy zaczęło się psuć. Dorota ciągle chodziła posiniaczona. Kiedy matka pytała, co się dzieje, mówiła, a to że mały walnął ją grzechotką, a to że w sklepie, gdzie pracuje, potknęła się o skrzynkę. Dopiero starszy wnuczek opowiedział, że tata chowa butelki z wódką w fotelu, pod wanną albo w rynnie. A mama ich szuka i wylewa do zlewu. Tata chowa też jedzenie, bo mówi, że za dużo jedzą i w ogóle za dużo wydają. Trzeba siedzieć po ciemku, bo prąd jest drogi. Mama chowa przed tatą pieniądze. Na przykład pod poduszką. A tata je znajduje i idzie do sklepu po wódkę. Potem krzyczy i mamę bije. Pięścią albo łapie za włosy i wali głową o ścianę.