Na zdjęciu portretowym w serwisie społecznościowym Facebook Paulina uśmiecha się na tle wodospadu podczas jednej ze swych egzotycznych podróży. Ciepła, drobna szatynka, dusza towarzystwa. „Paulina ma dziś szczęśliwy dzień” – dostaję co jakiś czas informacje od automatu Facebooka. „Paulina wypełniła już ankietę na twój temat, również ty ją wypełnij” – zachęca mnie innym razem serwis. I wreszcie: „Paulina od dawna nie uzupełniła informacji o sobie. Wyślij wiadomość i zapytaj, co u niej słychać” – podpowiada mi „głupi” internetowy system. Głupi, bo ja wiem to, czego sterowany matematycznym algorytmem Facebook nie wie i wiedzieć nie może. Że Paulina nie żyje.
Przykład mojej znajomej dobrze ilustruje problem, którym z początku ani twórcy serwisów i stron www, ani też sami ich użytkownicy w ogóle się nie zajmowali. Pokolenie zwane cyfrowymi tubylcami – a więc ludzi urodzonych już po upowszechnieniu się mediów cyfrowych i dostępu do sieci; umownie przyjmuje się, że jest to połowa lat 90. XX w. – musiało, co prawda, jakoś sobie radzić z przypadkami przedwczesnej śmierci swych pojedynczych przedstawicieli (aby się o tym przekonać, wystarczy wyszukać w Google frazę „strona poświęcona pamięci”). Były to jednak zdarzenia szczególne.
Ale teraz – gdy w niektórych krajach z sieci korzysta już większość populacji, a do grona internautów dołączają starsze roczniki – coraz częściej pada pytanie, jak właściwie sieć radzi sobie z problemem śmierci swych użytkowników i tego, co po nich zostaje w wirtualnej rzeczywistości. – Instytucjonalnie w ogóle sobie nie radzi, na dziś nie jest na to przygotowana – mówi Marta Klimowicz, socjolożka z Wrocławia, badaczka nowych mediów.
Cyfrowa śmierć
A przecież statystycznie – według raportu firmy Google – aktywny użytkownik Internetu wytwarza dziennie 3,3 MB informacji. Są to przede wszystkim dziesiątki wiadomości wymienianych przez e-mail i komunikatory. Ale też prywatne strony www, dyskusje na forach, blogi, profile na serwisach społecznościowych (Facebook, Nasza Klasa) i mikroblogach (takich jak Twitter czy Blip). To, oczywiście, może być – i zazwyczaj jest – jedynie radosna twórczość. Ale coraz częściej zdarza się, że pozostałości po cyfrowym życiu, które wiedziemy, mają wymierną, kulturową lub finansową, wartość.
Kiedyś było to w miarę proste – stertę listów albo dzienniki przejmowali najbliżsi (a ich wnikliwa lektura prowadzić mogła do odkrycia niejednego rodzinnego sekretu). Podobnie księgozbiór, muzykę na płytach i kolekcję filmów na DVD. Ale co się stanie z zapisanymi w pamięci serwisów muzycznych piosenkami w formacie MP3? Albo kolekcją e-booków czy audiobooków? Jak wycenić konto sprzedawcy, który w trakcie działalności na serwisie aukcyjnym zdobył tysiące pozytywnych ocen (a więc rzecz bezcenną – zaufanie klientów)? Albo blog kulinarny, który miesięcznie odwiedza ćwierć miliona czytelników?
Co z przywiązanymi do konta iTunes aplikacjami? Niejeden iPad czy zaawansowany telefon komórkowy jest dziś wypełniony oprogramowaniem wartym kilka tysięcy złotych. Wreszcie – co z pieniędzmi zgromadzonymi w internetowych serwisach płatnościowych takich jak PayPal? Co z wirtualnymi pieniędzmi i cennymi przedmiotami zdobytymi w różnych grach online?
„Błyskawicznie przenosimy się ze świata rzeczy fizycznie namacalnych do świata dóbr wirtualnych, istniejących jedynie w pamięci komputera” – piszą Evan Carroll i John Romano w wydanej właśnie w USA książce „Your digital afterlife”, czyli „Twoje cyfrowe życie po życiu” – pierwszym poradniku, w którym poruszono problem internetowego dziedzictwa.
Cyfrowy spadek
Autorzy książki zwracają również uwagę na digitalizację naszych życiowych przeżyć i doświadczeń. Coraz więcej aparatów fotograficznych i komórek zrobione nimi zdjęcia wysyła bezpośrednio do serwisu internetowego, służącego do przechowywania i prezentowania fotografii (np. Flickr, Picasa). Można już kupić kamery, które nakręcony film od razu wrzucają na YouTube. To oznacza, że przestrzeń na dysku jakiejś firmy w USA czy Indiach jest pierwszym – a coraz częściej jedynym – miejscem, w którym przechowujemy utrwalone cyfrowo ważne życiowe chwile i wspomnienia. Śmierć właściciela konta w takim serwisie, który dodatkowo – jako jedyny w rodzinie – znał do niego hasło, pozbawia bliskich dostępu do archiwum.
Trzeba też zauważyć, że media społecznościowe pokazują nie tylko to, jacy jesteśmy, ale również w jaki sposób postrzegają nas inni. A więc różnego rodzaju komentarze, zdjęcia i interakcje ze strony naszych znajomych. „To nie tylko zbiór danych, to coraz częściej cała kronika naszego życia, cyfrowe dziedzictwo” – piszą Carroll i Romano.
Cyfrowi tubylcy nie pamiętają czasów bez telefonów komórkowych, komputerów i Internetu. Przez całe życie wytwarzali jakieś cyfrowe dobra. „Im będą starsi, tym większą wagę będą do nich przywiązywać. W ciągu dwóch pokoleń w krajach rozwiniętych większość społeczeństwa będą stanowili ludzie, dla których własność dóbr cyfrowych będzie tak samo ważna jak posiadanie przedmiotów fizycznych. Społeczeństwo musi wytworzyć zasady dziedziczenia dóbr cyfrowych, podobnie jak poradziło sobie z dziedziczeniem praw i przedmiotów” – piszą autorzy. Oczywiście prawo w tej kwestii na razie pozostaje daleko w tyle.
Choć precedensy są. W USA przed sądami było już kilkanaście spraw o cyfrowe dziedzictwo. Już w 2005 r. rodzice sapera Justina Ellswortha, który zginął w czasie rozbrajania miny w Iraku, stoczyli sądową batalię z portalem Yahoo!, domagając się dostępu do skrzynki pocztowej syna. Portal bronił się tłumacząc, że obowiązuje go przede wszystkim tajemnica korespondencji. Ostatecznie jednak – zmuszony wyrokiem sądu – udostępnił e-maile rodzinie. Z kolei senat stanu Oklahoma uchwalił w grudniu zeszłego roku przepis przewidujący, że konto na serwisie społecznościowym powinno wchodzić w skład masy spadkowej. Szkoda tylko, że większość serwisów internetowych mieści się w oddalonej o tysiące kilometrów słonecznej Kalifornii, gdzie prawo stanowe na ten temat milczy.
Te pierwsze przypadki dopiero zwiastują sporą dyskusję, jaka nas czeka. Na razie kwestię ewentualnego dziedziczenia konta lub danych internetowych wpisuje się w regulaminy dotyczące relacji między serwisem a jego użytkownikiem (ich akceptacja jest konieczna do korzystania z danej usługi). Niektóre serwisy społecznościowe (np. Facebook) dla własnej wygody zakładają, że wszelkie informacje, które użytkownicy publikują na swych profilach, przechodzą na własność prowadzącego serwis. Jest to jednak łatwe do podważenia w sądzie, bo nie brak prawników, którzy uważają inaczej.
– Jednoznacznych przepisów ustawowych na razie brak. Moim zdaniem, prawo do konta nie jest dziedziczne, bo jest prawem osobistym, które według kodeksu cywilnego dziedziczeniu nie podlega. Ale już wiadomości wymieniane przez portale społecznościowe czy e-maile – tak. Informacja jest rzeczą i może być dziedziczona – mówi Tomasz Lustyk, warszawski adwokat specjalizujący się w sprawach związanych z nowoczesnymi technologiami.
Popularne w Polsce portale – m.in. WP, Onet.pl – czy serwisy społecznościowe – Facebook, Fotka.pl, NK.pl – przyznają, że na razie spraw związanych ze śmiercią użytkownika jest kilka miesięcznie, więc każda z nich jest rozpatrywana indywidualnie. Zazwyczaj rodziny proszą np. o dostęp do poczty w celu jej zarchiwizowania, a następnie skasowania. Na Onecie konta pocztowe i blogi, które nie były aktywne przez dłużej niż pół roku, mogą zostać usunięte. Facebook zamraża aktywność profilu zmarłego, ale pozostawia go jako pamiątkę po nim. Najtwardszą politykę w tej kwestii ma NK.pl (dawniej Nasza Klasa), która kasuje wszelkie profile tworzone dla osób, które zmarły, oraz nie przewiduje możliwości dziedziczenia kont. – W przypadku śmierci następuje rozwiązanie umowy między użytkownikiem a NK. Nie możemy przekazać konta w zarządzanie innej osobie, która np. zmieni charakter prowadzonego profilu – mówi Jan Samołyk z NK.
We wszystkich przypadkach do wszczęcia procedury jest jednak potrzebne zgłoszenie ze strony bliskich (dodatkowo kopia aktu zgonu). Dopóki brak jest zgłoszenia, a z konta ktoś korzysta – bo na przykład zna hasło – jedynym śladem śmierci są wpisywane wyrazy współczucia od znajomych oraz internetowe znicze, czyli charakterystyczne znaczki [*], symbolizujące pamięć.
Cyfrowe bankructwa
Potencjalnym zagrożeniem dla naszego cyfrowego dziedzictwa jest również upadek firm internetowych, z których usług korzystamy. Choć dziś trudno sobie wyobrazić, by takie strony jak Google, YouTube czy Facebook przestały istnieć, krótka historia sieci dostarcza kilku pouczających przykładów.
Kultowy w połowie lat 90. Polbox – pierwszy polski serwis, który udostępniał darmowe konta pocztowe – w 2004 r. został przejęty przez Netię, a w 2008 r. ostatecznie zamknięty. Posiadacze kont pocztowych – w końcówce było ich ledwie kilkanaście tysięcy – zostali odpowiednio wcześnie ostrzeżeni i mogli skopiować swe dane.
W końcu 2009 r. zamknięto amerykański serwis GeoCities, jeden z pierwszych, który pozwalał za darmo założyć i prowadzić własną stronę internetową. Niestety, był trwale niedochodowy. Jego użytkownicy dostali pół roku, aby przenieść zawartość swych stron w inne miejsce. Reszta została skasowana. Amerykański Classmates.com, pierwowzór wrocławskiej Naszej Klasy, też już nie istnieje w formie, w której zdobył popularność. Jego właściciel przekształcił go w Memory Lane – społeczność ludzi zjednoczonych nostalgią za przeszłością (zresztą Nasza Klasa również nie służy już tylko do łączenia znajomych ze szkoły – z nową nazwą NK.pl próbuje stawać w szranki z Facebookiem).
Warto przyglądać się losom serwisu społecznościowego MySpace, który powstał jeszcze przed eksplozją popularności Facebooka, ale ostatecznie przegrał z nim walkę o prym w Internecie. Kupiony przez korporację Ruperta Murdocha w 2008 r. za 580 mln dol., dziś jest podobno do wzięcia za 100–200 mln. Jest już cieniem samego siebie, choć wciąż stanowi ważne miejsce dla muzyków amatorów i ich fanów. Co się z nimi stanie, jeśli korporacja przestanie dokładać do interesu? Google i Facebook gromadzą obecnie miliardy razy więcej danych w farmach serwerów rozsianych na całym świecie. Kto i na jakich zasadach uratuje te informacje, jeżeli tym przedsiębiorstwom powinie się noga?
Dziś odpowiedź na to pytanie mają jedynie teoretycy. Może zostaną uznane za instytucje publiczne i zmuszone prawnie do zachowania treści wytworzonych przez użytkowników jako dziedzictwa kulturowego ludzkości? Może znacjonalizowane albo przejęte przez fundacje w rodzaju Wikipedii? Jarosław Lipszyc, prezes Fundacji Nowoczesna Polska i badacz Internetu, jest sceptyczny: – Nie ma takiej siły, która zmusi prywatne firmy do udostępnienia danych jakimś społecznym fundacjom. Ciężko się negocjuje z biznesowym trupem, ale zgromadzone przez nie dane mogą mieć jeszcze rynkową wartość, więc pewnie zostaną sprzedane w postępowaniu upadłościowym temu, kto da więcej.
Cyfrowy awatar
Również z tego powodu warto zawczasu pomyśleć o naszym cyfrowym dziedzictwie i przygotować cyfrowy testament (w ramce zamieściliśmy kilka porad, jak to zrobić). To wszak jest kulturowa spuścizna. Trwały ślad, który może po nas pozostać.
Stroną internetową Izabeli Jarugi-Nowackiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej, zarządza dziś jej rodzina. Na profilu Janusza Kochanowskiego w serwisie Twitter wciąż jest jego ostatni wpis z 9 kwietnia 2010 r. (o potrzebie pojednania Polaków i Rosjan). Socjolożka Marta Klimowicz wspomina przejmujący profil zmarłej dziewczyny na Naszej Klasie, na którym jej zrozpaczona matka publikowała szczere zapiski, codzienne „rozmowy z nią”. Brad L. Graham, jeden z pierwszych blogerów i twórca pojęcia blogosfera, który zmarł w styczniu 2010 r., wciąż jest obecny w sieci – jego blogi, zbierane przez lata notki i profile społecznościowe są dostępne. Zarządzają nimi najbliżsi znajomi. Podobnie jak popularną stroną mechanika Sheldona Browna, internetowego guru dla fanów rowerów, który stworzył w sieci największe kompendium wiedzy o sprzęcie dla fanów dwóch kółek. Tak długo jak ślad ich aktywności pozostanie w sieci, można powiedzieć, że wszyscy oni osiągnęli coś na kształt cyfrowej nieśmiertelności.
Naukowcy z Carnegie Mellon University opracowali już oprogramowanie, które analizując spuściznę intelektualną (publikowane w przeszłości książki, pamiętniki) konkretnych postaci historycznych, a także poświęcone im prace naukowe, z pomocą profilu psychologicznego potrafi symulować dialog z udziałem dawno zmarłych bohaterów. Na razie program ten ma służyć jako pomoc edukacyjna w muzeach historycznych. Ale jego twórcy nie wykluczają, że w przyszłości tego rodzaju oprogramowanie będzie potrafiło – na podstawie danych o człowieku, zawartych w jego korespondencji oraz profilach społecznościowych – udanie symulować zmarłych. Trójwymiarowy awatar mnie – rozmawiający z moimi prapraprawnukami? Brzmi dobrze.
Zanim to nastąpi, na dobry początek warto przekazać zaufanym osobom hasła dostępu do kont internetowych oraz dyspozycje co do ich przyszłego losu. Bez tego naszą cyfrową tożsamość czeka powolny rozpad – konta i profile będą zamykane, strony będą wygasały – bądź z powodu braku aktywności użytkownika, bądź niepłacenia ewentualnych rachunków, a nawet zamknięcia firm, które zarządzały serwerami. Część informacji będzie jeszcze przez jakiś czas dostępna w serwisach, które automatycznie archiwizują zawartość Internetu. Ale ostatecznie – i nieodwołalnie – wszystko to zniknie. „Twoje informacje rozsiane po sieci na pewno będą żyły dłużej niż ty. Ale od ciebie zależy, w jakiej formie i jak długo” – piszą w swej książce Evan Carroll i John Romano.
Pozostaw cyfrowy ślad
• Regularnie archiwizuj najważniejsze dane: fotografie, dokumenty, pocztę e-mail. Warto kupić do tego zewnętrzny twardy dysk oraz – dodatkowo dla bezpieczeństwa – nagrywać kopie zapasowe na dyskach DVD.
• Zastanów się, które aktywności w sieci chciałbyś jakoś zachować dla potomności, a które mogą spokojnie zaginąć. Co zrobić z aktywnością prowadzoną pod pseudonimem (np. anonimowy blog).
• Poinformuj kilka najbliższych ci osób o najważniejszych swych aktywnościach w sieci. Zostaw dyspozycje co do tego, co powinno się z nimi stać. Pozostaw w bezpiecznym miejscu hasła i kody dostępu. Możesz też wykorzystać do tego specjalne serwisy, takie jak legacylocker. com czy zostawslad.pl.
• W zbiorach swych zdjęć wydziel te szczególne, najważniejsze. Oznacz je w specjalny sposób (np. tagując), zachowaj ich kopię. Twoi spadkobiercy nie ucieszą się, gdy otrzymają 20 tys. cyfrowych fotografii do przejrzenia, ale kilkadziesiąt może stanowić bezcenną pamiątkę.
• Przeczytaj uważnie regulaminy serwisów, z których korzystasz.
• Choć wie o tym niewiele osób, Facebook daje możliwość wykonania kopii zapasowej swego profilu na dysku (konto » ustawienia konta » pobierz swoje informacje).
• Przy okazji przejrzyj rodzinne archiwa. Zdigitalizuj zdjęcia i klisze fotograficzne, ważne nagrania z kaset magnetofonowych i wideo, z dyskietek. Za kilka, kilkanaście lat nie będzie sprzętu, który będzie umiał to odtworzyć, a i same nośniki ulegną zniszczeniu.