Zabraknie kierowców, spawaczy, budowlańców, inżynierów i nie wiadomo kogo jeszcze. Z powodu wyludnienia placów budów to, co z takim trudem zaczęto w kraju budować, pozostanie rozgrzebane – nie będzie komu dokończyć drugiej linii metra, stadionów na Euro, mostu Północnego, o brakujących autostradach nie wspominając.
Te ostatnie mają co prawda dobudować Chińczycy, ale niewykluczone, że widząc, co się dzieje, oni także uciekną. Pesymiści wieszczą, że w kraju pozostaną jedynie specjaliści od stawiania pomników oraz producenci krzyży, zniczy i pochodni, a więc dziedzin, w których na Zachodzie panuje zastój, a które w Polsce przeżywają swój renesans, a nawet średniowiecze. Pocieszające jest tylko to, że jeśli w zaistniałej sytuacji stanie budowa III RP, to przynajmniej budowa IV RP ruszy z kopyta.
Otwarcie się rynku niemieckiego może być szansą dla Polaków pracujących obecnie w Holandii. Mimo że stanowią tam oni najtańszą siłę roboczą, od pewnego czasu nie są mile widziani, gdyż zdaniem Holendrów piją, źle parkują samochody, nocami imprezują i w dodatku nie mówią po niderlandzku. Pretensje te naprawdę trudno zrozumieć, gdyż wydaje się, że biorąc pod uwagę wysokość polskiej dniówki, Holendrzy dostają dokładnie to, za co zapłacili. Jedyne uczciwe wyjście jest takie, żeby Holendrzy płacili więcej. Nie sądzę, aby po ewentualnej podwyżce Polacy pracujący w Holandii przestali pić czy imprezować, ale być może zaczęliby przynajmniej prawidłowo parkować. Trzeba przyznać, że szczególnie tendencyjny jest zarzut nieznajomości niderlandzkiego, gdyż nie ma wątpliwości, że gdyby nasi rodacy nauczyli się podstaw tego języka i zaczęli się za jego pomocą zwracać do swoich holenderskich gospodarzy, nieporozumienia między obiema stronami jeszcze by się nasiliły.