Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Punkty za pochodzenie. Do szkoły

Ucz się pod klucz: czego uczyć na polskim

W naszych szkołach nauka polskiego w masowym wydaniu sprowadza się właściwie do niczego - uważa dr hab. Agnieszka Kłakówna. W naszych szkołach nauka polskiego w masowym wydaniu sprowadza się właściwie do niczego - uważa dr hab. Agnieszka Kłakówna. Bogdan Krężel / Polityka
Rozmowa z dr hab. Agnieszką Kłakówną o tym, czego uczyć na polskim.
Czym w ogóle powinna być dzisiaj szkoła i jaka? Na fot. lekcja polskiego w białostockim liceum.Piotr Miecik/Forum Czym w ogóle powinna być dzisiaj szkoła i jaka? Na fot. lekcja polskiego w białostockim liceum.

Joanna Podgórska: – Nasz cykl artykułów na temat szkolnej testomanii skoncentrował się na maturalnym teście z języka polskiego, bo w nim właśnie jak w soczewce widać niedostatki i absurdy tego sposobu egzaminowania. Nasuwa się pytanie, czym właściwie powinien być ten przedmiot we współczesnej szkole?
Agnieszka Kłakówna: – Nasuwa się pytanie, czym w ogóle powinna być dzisiaj szkoła i jaka. A brak tej refleksji doprowadza nas do edukacyjnej katastrofy. Nic mi z tego, że mogę sobie powtarzać: a nie mówiłam?! Mówiłam. Już 15 lat temu. Gdy testy w zachwycie nazywano „egzaminami XXI w.”, pytałam: ale co będzie umiał „Polak z testu”? Świat się zmienia, dzieci funkcjonujące w cyfrowym świecie się zmieniają, a szkoła tkwi mentalnie w przeszłości.

Czytałam niedawno książkę „Dziecko reklamy”, gdzie mowa o tym, jakie kolosalne wydatki ponoszą rozmaite korporacje, żeby się dowiedzieć, jak funkcjonują dziś dzieci, dlaczego lubią to, co lubią. Korporacjom chodzi o to, żeby zrozumieć świat współczesnych dzieci i młodzieży. No przecież nie po to, żeby tych młodych sensownie edukować. Po to, żeby trafiać w ich potrzeby z oferowanymi produktami i zarabiać. A szkole się wydaje, że od zawsze wie, co i jak, i uczy tak jak zawsze i tego, czego zawsze.

To jak uczy polskiego?
W naszych szkołach nauka polskiego w masowym wydaniu sprowadza się właściwie do niczego.

A może do osławionego czytania ze zrozumieniem?
Ja nie wiem, co to właściwie jest. Niedawno kazałam studentom napisać streszczenie rozdziału pewnej pracy. Nie przyszło mi do głowy, że młodzi ludzie, którzy świetnie zdali egzamin z czytania ze zrozumieniem, nie będą wiedzieli, że nie chodzi o podpisywaną własnym nazwiskiem kompilację nieoznaczonych cudzysłowem cytatów, że jeśli się trafia w tekście na nazwiska nieznanych uczonych, to trzeba poszukać o nich informacji.

Polityka 23.2011 (2810) z dnia 30.05.2011; Nauka; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Punkty za pochodzenie. Do szkoły"
Reklama