Ledwie peleton wystartował, a wyścig już wzbudza niesmak. Wszystko przez decyzję o dopuszczeniu do udziału obecnego króla kolarskich szos Alberto Contadora. Trzykrotny zwycięzca Wielkiej Pętli podejrzewany jest, że poprawiał formę zabronionym środkiem, clenbuterolem, chodliwym na sportowym czarnym rynku ze względu na swoje działanie (pomaga spalać tłuszcz i budować masę mięśniową). Śladową ilość substancji znaleziono u Hiszpana po kontroli przeprowadzonej podczas ubiegłorocznego Touru. Clenbuterol jest powszechnie stosowany w chowie zwierząt, więc Contador przyjął najbardziej oczywistą linię obrony: zjadłem zanieczyszczone mięso. Przez niemal rok sprawę traktowano jak gorący kartofel, ostatecznie ciężar wydania werdyktu spoczął na Trybunale Arbitrażowym ds. Sportu. Ten się nad nią pochyli, ale dopiero po zakończeniu Touru.
Dla organizatora wyścigu, koncernu Amaury Sport Organization (ASO), wyplenienie dopingu jeszcze niedawno było sprawą honoru. Przed trzema laty nie dopuszczono na start kolarzy kazachskiej grupy Astana, bo ciągnął się za nimi dopingowy smród. Należący do koncernu dziennik „L’Equipe” co jakiś czas publikował opowieści o czarnych charakterach zawodowego peletonu, a gdy Hiszpan puścił w obieg wersję o skażonym mięsie, gazeta poczęstowała czytelników mało wyszukaną karykaturą przedstawiającą Contadora jako kopulującą świnię. Teraz pryncypialność i jad gdzieś wyparowały. Oficjalna wersja jest taka: Hiszpan nie utrudnia pracy śledczym, przysięga o swej niewinności, więc dajmy mu szansę. Ile wyścig by stracił bez największej dziś gwiazdy, nie trzeba jednak mówić.
Wszyscy miłośnicy kolarstwa śledzą więc Wielką Pętlę z pewną podejrzliwością, tym bardziej że inne badanie wykazało w organizmie Contadora wysokie stężenie cząstek plastiku, pochodzących z opakowań medycznych, co może sugerować, że dokonywał transfuzji krwi.