Kaszub mógł nawet konkurować w latach 90. z samolotem, bo z lotniska trzeba jeszcze dojechać do centrum miasta. I może ta rywalizacja rzeczywiście istniała. Krzysztof Leszczyński, ówczesny kierownik pociągu, pamięta, że jego obsługa oficjalnie nosiła nazwę załogi pokładowej. Teraz w związku z modernizacją linii kolejowej pociąg do Warszawy jedzie już 6 godz. z hakiem, do Krakowa 9,5. Z Gdyni wyrusza o barbarzyńskiej porze – 3.27 (w przeszłości 5.40). Wciąż jako Express InterCity. Inne pociągi wloką się jeszcze dłużej.
Kolejowy desant
– Kaszubem było najszybciej i najbezpieczniej – wspomina Bogdan Lis, najpierw senator, potem biznesmen, obecnie poseł. – Jeździło nim mnóstwo znajomych z biznesu i z polityki. To było miejsce spotkań i negocjacji.
Niejedną sprawę udawało się załatwić już w podróży. W Warszawie było sporo czasu na spotkania w ministerstwach i urzędach – od 9.35 do 16.50, kiedy pociąg ruszał w drogę powrotną. – W ministerstwach byli nowi ludzie, przeżywaliśmy szok zmian, ważne były osobiste kontakty. W Kaszubie trudno było wtedy nie spotkać kogoś znajomego – mówi dr Marek Suchar, psycholog społeczny, szef Instytutu Promocji Kadr, firmy doradztwa personalnego.
– Po Warszawie krążył dowcip, że wystarczy wsiąść do Kaszuba, by wysiąść ministrem – wspomina lata 90. Jolanta Banach, była posłanka lewicy, wiceminister pracy w rządzie Leszka Millera, obecnie gdańska radna. Jan Kozłowski, wiceminister sportu za rządów AWS, dziś europoseł, opowiada anegdotę, jakoby z megafonu na Dworcu Centralnym padała zapowiedź: „Uwaga, uwaga, nadjeżdża pociąg ekspresowy Kaszub, proszę odsunąć się od stanowisk”.