Licząca blisko tysiąc mieszkańców parafia pw. Trójcy Świętej w Boguszycach jako pierwsza w diecezji opolskiej i w kraju dopuściła dziewczyny do ołtarza. Justyna Kacperek-Pontka była tu ministrantką prawie 10 lat. Zrezygnowała, gdy zdała na studia. Ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie Opolskim, wyszła za mąż, ma dwie córeczki. – Nie żałuję, że byłam przy ołtarzu, ale nie opuszczają mnie wątpliwości, czy to faktycznie jest miejsce dla dziewcząt i kobiet – zastanawia się. Z trzema koleżankami z klasy zaczęły służyć po komunii. Miały po 11 lat. – Wtedy kierowały nami dziecięce emocje – wspomina. – Gdybym miała taką decyzję podejmować w wieku 16–17 lat, to już bym się zastanawiała, czy to jest dobre dla Kościoła i dla mnie samej.
Od 1993 r. proboszczem w Boguszycach jest ks. prof. Józef Mikołajec, kierownik Katedry Katechetyki i Teologii Pastoralnej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. – Kiedy przyszedłem do Boguszyc, dziewczyny już służyły do mszy świętej – mówi. Przekonał je do tego poprzedni proboszcz ks. Stanisław Zapart. – Na taki krok musiał mieć, oczywiście, zgodę biskupa diecezjalnego. Był nim wówczas Alfons Nossol, od 1977 r. biskup opolski, od 1999 r. arcybiskup tytularny; przed dwoma laty przeszedł na emeryturę. – W naszym Kościele wiele spraw zależy od otwartości na świat miejscowego biskupa – dodaje.
Protestanci dają przykład
Data pojawienia się ministrantek na Opolszczyźnie jest ważna, bo jeszcze w tym czasie prawo kościelne nie zezwalało na służbę kobiet podczas mszy. Pierwsze ministrantki pojawiły się w latach 70. w kościołach włoskich i niemieckich. Ta praktyka zaczęła się rozszerzać na inne państwa. Watykan uznał ją za nielegalną. W kwietniu 1980 r. Jan Paweł II wydał instrukcję „Inaestimabile donum”, w której kategorycznie zabronił kobietom posługi przy ołtarzu. Okazało się jednak, że zupełnie zignorowały ją nowoczesne episkopaty, tak je wówczas oceniano, m.in. Niemiec, Austrii, Francji i Szwajcarii. Rzymowi tłumaczono, że stosowanie tej instrukcji mogłoby wzbudzić nieufność u świeckich i zatrzymać proces uaktywniania się ich podczas mszy.
Nieprzestrzeganie zakazu spowodowało, że w marcu 1994 r. Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała list okólny do przewodniczących konferencji biskupów na temat posługi świeckich w liturgii. Zezwolono w nim na obecność przy ołtarzu kobiet i dziewcząt, ale pod warunkiem zgody miejscowego biskupa. W liście podkreślono jednocześnie, że nadal wskazane jest zachowywanie tradycji Kościoła, według której przy ołtarzu posługę pełnią chłopcy, a wprowadzenie kobiet jest możliwe jedynie, gdy wymagają tego prawdziwe potrzeby parafii i dobro wiernych. W zachodnich Kościołach zinterpretowano to jako totalne pozwolenie na ministrantki w każdym kościele, także na lektorki (czytają Pismo św.); w Kościołach niemieckich kobiety pełnią już funkcję szafarzy – udzielają komunii.
Arcybiskup Nossol (m.in. członek Papieskiej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego pomiędzy Kościołem katolickim i luterańskim oraz przewodniczący Rady Episkopatu ds. Ekumenizmu) wydał więc zgodę na służbę kobiet podczas mszy kilka lat przed zielonym światłem z Watykanu. – Byliśmy chyba jedną z pierwszych diecezji, która zdecydowała się na taki eksperyment – ostrożnie ocenia ks. Joachim Kobienia, kanclerz opolskiej kurii. Wpływ na to na pewno miały bliskie związki z Kościołem niemieckim. Parafianie widzieli tam dziewczyny służące do mszy, a po powrocie pytali swoich proboszczów, dlaczego w naszych kościołach nie ma takich praktyk. Było więc przyzwolenie wiernych na złamanie kościelnej tradycji. Do tego, na początku lat 90., w wielu małych opolskich parafiach zaczęło brakować chłopców – z przyczyn demograficznych i w związku z wyjazdami do Niemiec. – Istniała więc realna potrzeba zaproszenia do pomocy przy ołtarzu dziewcząt – przypomina ks. Kobienia.
Zdaniem ks. prof. Mikołajca wpływ Kościoła niemieckiego był ważny, bo łatwiej było społecznościom parafialnym zaakceptować kobiety przy ołtarzu, ale jeszcze bardziej istotny był ruch ekumeniczny: – Nie żyjemy w próżni społecznej, ale w konkretnych środowiskach, także związanych z Kościołami protestanckimi, w których kobiety odgrywają znaczącą rolę.
Przesiąknięci mentalnością
Na 41 diecezji w Polsce tylko w 20 jest zgoda biskupów na służbę ministrantek. Generalnie na „nie” są biskupi diecezji z Polski centralnej i wschodniej. Ale takiej zgody nie wydał też arcybiskup Damian Zimoń, metropolita katowicki (w skład metropolii wchodzą archidiecezja katowicka, diecezje gliwicka i opolska), niezaliczany przecież do konserwatywnego skrzydła wśród polskich hierarchów. – Tyle jest miejsca dla kobiet w Kościele, tyle pięknych ról mają do spełnienia, że nie widzę powodu, aby jeszcze służyły przy ołtarzu – podkreśla arcybiskup.
Znajomy ksiądz z katowickiej diecezji mówi, że nie ma jeszcze powodów, by zapraszać do ołtarza dziewczyny, bo nie brakuje, szczególnie w miastach, chłopców ministrantów. – Jesteśmy też uczulani na to, że służba przy ołtarzu to takie przedszkole na drodze do seminarium, to swoista kolebka powołań kapłańskich – tłumaczy. – A jest ich, z różnych przyczyn, coraz mniej. Statystyki kościelne podają, że ok. 90 proc. osób, które trafiły do seminarium, to byli ministranci. Obawy, że dziewczyny mogą wypchnąć chłopców spod ołtarza, mają więc swoje racjonalne uzasadnienie.
W Boguszycach służy obecnie 20 ministrantów, w tym dwie dziewczyny – studentki Monika i Małgorzata. – Bywało więcej, ale teraz w ogóle trudno namówić zarówno chłopców, jak i dziewczyny do służby ministranckiej – przyznaje ks. Mikołajec. Mówi, że bardziej ostrożni w motywowaniu do ministrantury stali się rodzice. – Tłumaczą to tym, że dzieci mają coraz więcej obowiązków szkolnych i pozalekcyjnych – i coraz mniej czasu. Spada też liczba wiernych w kościołach. Choć Opolszczyzna – według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego z 2010 r. – z 47 proc. wiernych uczestniczących w niedzielnej mszy (dominicantes) plasuje się powyżej średniej krajowej, która wynosi 41 proc. (w 2000 r. w diecezji opolskiej we mszy uczestniczyło 58 proc. uprawnionych wiernych).
Justyna Kacperek-Pontka pamięta, że kiedy poprzedni proboszcz powiedział, iż wśród ministrantów widzi także dziewczyny, poczuła się prawie tak jak Alicja, która chciała zobaczyć świat po drugiej stronie lustra. – Było we wsi zdziwienie, owszem, ale ogólnie zostałyśmy dobrze przyjęte – wspomina.
Ks. Mikołajec zna tylko jednego chłopaka, dziś to już dorosły mężczyzna, który po pojawieniu się dziewczyn w zakrystii zrezygnował z ministrantury na znak protestu. – Do dzisiaj jest z tego dumny. Na Opolszczyźnie większa akceptacja dla ministrantek była w społecznościach autochtonicznych, jak w Boguszycach, mniejsza w parafiach zdominowanych przez napływowych. Dochodziło nawet do protestów i strajków, a rodziny ministrantek były wytykane palcami.
Justyna przeszła wszystkie etapy ministrantury, była też lektorką. – Na pewno nie wyglądałyśmy i nie zachowywałyśmy się jak zakonnice, ale też wolno nam było mniej, szczególnie w środowisku wiejskim, niż koleżankom, które nie służyły do mszy – opowiada. Zdarzało się, że parafianie przychodzili do proboszcza, żeby zrezygnował z jakiejś dziewczyny, bo jej zachowanie nie licuje z obecnością przy ołtarzu. – Za to nie znam ani jednej dziewczyny z czasów, kiedy służyłam i już po służbie, która wstąpiłaby do zakonu. Nie ma też reguły, jak długo można być ministrantką. – To są indywidualne decyzje, jak w moim przypadku, ale chyba nieprzekraczalną dla kobiet granicą jest wyjście za mąż.
Według nieoficjalnych danych w 1995 r., rok po zgodzie Watykanu na obecność kobiet przy ołtarzu, w Polsce było 30 ministrantek, większość w diecezji opolskiej. W 2004 r. – ok. 300. W następnym roku już ponad 500: ten nagły wzrost to zasługa XX Światowych Dni Młodzieży w Kolonii, na których pokazano, że wśród ministrantów służących Benedyktowi XVI są również dziewczyny. Wtedy w wielu diecezjach i parafiach zaczęto się zastanawiać, że jeżeli papież pozwala, to może i u nas dopuścić kobiety do ołtarza?
– Sprawa nie jest prosta – mówi ks. Mikołajec – bo my, księża, jesteśmy dziećmi nie tylko swoich czasów, ale i swoich stron. Znakomita większość księży diecezjalnych tkwi korzeniami w wielokulturowości Opolszczyzny, w tyglu, w którym ścierały się żywioły niemiecki, polski, czeski i morawski. Przez wieki katolicy byli tu wymieszani z protestantami. – Koledzy i parafianie znają doskonale Kościoły zachodnie, w tym przede wszystkim zachodnioniemiecki, a więc otwarci są na kościelne nowinki.
Ks. Mikołajec był niedawno na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, gdzie recenzował pracę doktorską. W dyskusji mówiono także o ministrantkach, że są nie do zaakceptowania w polskim Kościele. – Kiedy prorektor powiedział, że na sali jest proboszcz, u którego służą kobiety, wielu księży ta wiadomość zmroziła. Potem tłumaczył, że – przynajmniej w jego parafii – to nie żaden ersatz, bo nie ma chłopaków, tylko że dziewczyny są pełnoprawnymi kandydatkami na ministrantów. – Koledzy przesiąknięci są mentalnością swoich stron, więc nawet gdyby oni zmienili spojrzenie na rolę kobiet w Kościele, to nie zaakceptują tego środowiska, w których pracują.
Daleka przyszłość
W maju 1994 r., dwa miesiące po zgodzie Watykanu na udział kobiet w liturgii, Jan Paweł II przestrzegał w liście apostolskim „Ordinatio sacerdotalis” przed próbami czynienia następnego kroku: „Kościół nie ma władzy udzielania kobietom święceń kapłańskich i wszyscy wierni Kościoła muszą się trzymać tego postanowienia”.
Justyna Kacperek-Pontka co do kapłaństwa kobiet ma swoje zdanie: – Jestem zdecydowanie przeciwna – udzielanie sakramentu to rola tylko dla mężczyzn, a każde odstępstwo burzyłoby tradycyjny porządek rzeczy.
Ale ten porządek został już zburzony za sprawą ministrantek. Co dalej czeka polski Kościół? – To jeszcze daleka przyszłość, ale wyobrażam sobie kobiety jako nadzwyczajnych szafarzy, udzielające komunii świętej – twierdzi ks. prof. Mikołajec.
– A ja pozostanę przy swoim – zapowiada katowicki ksiądz – i jedynym miejscem w kościele, w którym wysłucham kobiety, będzie konfesjonał.