Odcienie sprawiedliwości
Policjanci z Kędzierzyna-Koźla - winni czy niewinni?
Wątpliwości zaczynają się już przy słowie: chuje. Zdaniem posterunkowego Dziuby słowo takie padło. Zdaniem jednego ze świadków mogło paść, nie zdziwiłby się. A zdaniem uczestnika zajścia Sebastiana K. nie padło. Trzej sędziowie różnych instancji przez prawie pięć lat analizowali, co tak naprawdę wydarzyło się z piątku na sobotę 4 sierpnia 2006 r. na ulicy Jasnej, dzielnica Koźle Port, miasto Kędzierzyn-Koźle. I tylko w jednym wszystkie strony się zgadzają – chodzi o sprawiedliwość.
Z punktu widzenia policjantów
Jakub Dziuba: – Na ulicy jest ciężko. Ludzie nie mają o tym pojęcia. Patrzą i widzą policjantów, którzy wożą się radiowozem. Najczęściej nie widzą nas w akcji. Nie są świadkami, jak rzuca się w nas butelkami albo prowokuje słownie. W dzielnicy Koźle Port policja nie jest mile widziana, bo przeszkadzamy niektórym w rozkradaniu złomu i w innych bezprawnych zachowaniach. Zdarzyło się już tak, że dostaliśmy fałszywe wezwanie, a na wiadukcie, pod którym trzeba przejechać do dzielnicy, czekali na nas z płytą chodnikową, która spadła przed radiowozem. Całe szczęście, że kierowcę coś tknęło i wyhamował.
Sebastian Zając: – Dzień wcześniej w okolicy Portu uratowałem życie człowiekowi. Po pijanemu wpadł do kanału. Wyciągnęliśmy go z kolegą, ale zwróciłem uwagę, że sinieje, więc rozpocząłem reanimację. Pół roku później znaleziono go martwego. Prowadził wyniszczające życie. Każdy ma inne priorytety. U mnie zawsze na pierwszym miejscu był mundur, później rodzina, a na samym końcu pieniądze.
Jakub Dziuba: – Tamtej feralnej nocy dyżurowaliśmy na Jasnej, bo wiadomo, że z piątku na sobotę najwięcej zgłoszeń jest zawsze z dzielnicy Koźle Port.