Przed rozpoczynającym się 17 września Europejskim Kongresem Kobiet polskie feministki ujawniły wewnętrzny podział: na liberałki i lewicowe radykalistki. Szybko jednak dodały, że różniły się zawsze, a mimo to w wielu sprawach udało im się zmienić świadomość Polaków.
Sukcesy: przegłosowane przez Sejm kwoty na listach wyborczych i ustawa o przeciwdziałaniu przemocy. Także to, że postulat zrównania płac kobiet i mężczyzn przestał bawić większość męskiej widowni. Przed ruchem kobiecym, mówią działaczki, jeszcze najważniejsza batalia: o prawa reprodukcyjne. Kwestia jest drażliwa, tu sukces wymagałby pełnej jedności.
Dlatego spór na trzy mocne głosy opublikowany niedawno, w „Wysokich Obcasach” – w chwili, gdy pełną parą trwały przygotowania do trzeciej edycji Kongresu (poprzednie czerwiec 2009 i czerwiec 2010 r.), zdziwił Agnieszkę Graff, feministkę i pisarkę. Oto bowiem Katarzyna Bratkowska, współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca, zdystansowała się od założeń Kongresu. Reprezentuje on bowiem – jej zdaniem – interesy silnych kobiet biznesu. Prof. Magdalena Środa, współorganizatorka Kongresu, uważa, że bez realnej władzy (a jej zdobycie wymaga kompromisów i pieniędzy) kobiety pozostaną obywatelkami drugiej kategorii. Kazimiera Szczuka (także współzałożycielka Porozumienia, ale i współtwórczyni Kongresu) wolałaby, żeby różne środowiska kobiece nie zamykały się na siebie.
Agnieszka Graff: – Podział wśród feministek widoczny jest od zawsze, ponieważ cały ruch ma podwójną genealogię. Nurt liberalny pochodzi od Johna Stewarta Milla, lewicowy – od Engelsa i Marksa. Oba musiały się spotkać i zetrzeć. Tylko nie wiem, dlaczego w mainstreamowym piśmie.