Joanna Cieśla: – Stereotyp podpowiada, że grafficiarz to zakapturzony młodzieniec, który nocą niszczy sprayem świeżo odrestaurowaną kamienicę. Pan ma 40 lat, rodzinę, wciąga w malowanie na murach dzieciaki i twierdzi, że to świetna metoda wychowawcza.
Dariusz Paczkowski: – Obserwuję uczestników moich warsztatów. Robię mural w Bielsku z młodymi ludźmi z ośrodka wychowania i resocjalizacji. I okazuje się, że jeden chłopak namalował krzywo, są zacieki, nie da się w pojedynkę tego poprawić. Mówię: musisz poprosić dwie osoby, żeby ci pomogły. I ten 16-latek z wyrokami idzie, prosi i poprawia. Wychowawczynie zdumione, bo im się nigdy nie udało do niczego sensownego tego chłopaka namówić. Z tymi ludźmi tak bywa, że gdy próbuje się rozmawiać, tłumaczyć, że coś należy robić, a czegoś nie, to nie rozumieją, nie dociera do nich. A jak słyszą, że to jest nasza wspólna praca, że ja zamierzam się nią pochwalić na grafficiarskich forach i nie wypada tego spartolić, zaczynają się przejmować.
W latach 80. był pan aktywistą ruchu Wolność i Pokój i tworzył szablony do malowania na ścianach.
Najpierw byłem fanem Republiki. Na jej koncertach, wtedy często wspólnych z Kobranocką, Dezerterem, poznałem punkowców, którzy robili szablony. Wielu z nich było z Trójmiasta, gdzie ja odwiedzałem rodzinę, bo na co dzień mieszkałem w Grudziądzu. Wujek był mocno zaangażowany w Solidarność, naloty w domu, milicja. Przejeżdżając kolejką widziałem napisy na murach stoczni.
Pierwsze graffiti?
Wypisywałem sprayem albo wałkiem MOrdercy.