Zaatakowane drzewa zrzuciły liście w środku lata. Kolejna jesień, a kasztanowce zamiast robić to, co jesienią zwykły robić, czyli owocować kasztanami, próbują teraz wypuszczać nowe liście, czasem nawet ponownie kwitną. Efekt działalności trzymilimetrowego motyla.
W Europie pojawił się w 1984 r., do Polski dotarł 13 lat później. Zaangażował sztaby naukowców, ekologów, samorządowców i wolontariuszy. Na jego temat zwołano dwie europejskie konferencje, wydano miliony euro na granty dla badaczy. I nic. Szrotówek kasztanowcowiaczek wygrywa na wszystkich frontach.
Zmasowany atak motylka zabija kasztanowiec biały mniej więcej po 10 latach. Pewności co do tego nie ma, bo zanim padną, najczęściej ingeruje człowiek i wycina drzewo, które zamiast zdobić – szpeci.
W Berlinie w ciągu kilku pierwszych lat inwazji zniknęła większość z 48 tys. kasztanowców.
Polacy wypowiedzieli szkodnikowi – jak to Polacy – pospolite ruszenie. Do boju stanęły gminy, zakłady oczyszczania miasta, ruszyły kampanie społeczne. W 2006 r. akcję „Pomóżmy kasztanowcom” fundacji Nasza Ziemia objęła patronatem Kancelaria Prezydenta RP. Dwa lata później w Belwederze zorganizowano specjalną konferencję na temat kasztanowców i szrotówka. Do programu dołączyły Lasy Państwowe. Przedszkolaki i uczniowie pod hasłem „Liść polecony do zamiatania” ruszyli grabić liście i – ze znacznie większym zapałem – zbierać kasztany. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży kasztanów firmom zajmującym się skupem surowców zielarskich są przeznaczane na walkę ze szkodnikiem, w tym na grabienie liści w następnym sezonie. W zeszłym roku uzbierano 10 ton kasztanów i znów jest za co grabić. Ale po kilku latach zapał trochę ostygł. Krajowy koordynator akcji „Pomóżmy kasztanowcom” Ewa Smolska-Eytner przyznaje, że mimo olbrzymich wysiłków nie ma spodziewanych rezultatów.