Zaraz, zaraz, nie tak prędko, a opaseczka to gdzie?! – ogolony na łyso ochroniarz w sile wieku podnosi głos i zastępuje szklane drzwi, za którymi rozciąga się kraina vipów na stadionie wrocławskiego Śląska. Od naczelnego przykazania: spławiać intruza bez opaski, nie odstąpi na krok. Ma strzec procedury wymyślonej po to, by grube ryby pływały wyłącznie w sosie własnym.
Ochroniarz zna się na vipach. Pilnował komfortu gości przez duże G jeszcze na starym stadionie, przy Oporowskiej, zanim Śląsk przeniósł się do bombonierki, wybudowanej na mistrzostwa Europy. Bywał też w podobnych miejscach w Niemczech, gdzie zaimponował mu tamtejszy Ordnung. Jak padło: halt!, to wszyscy w posągi się zamieniali i czekali cierpliwie na kommen Sie, bitte.
W Polsce vip też jest generalnie zdyscyplinowany, a stanie w kolejce nie narusza jego poczucia ekskluzywności, twierdzi ochroniarz. Z doświadczenia natomiast wie, że jeśli ktoś się pcha bezceremonialnie, nogę w drzwi wkłada, to prawie na pewno zachodzi próba wtargnięcia na tzw. krzywy ryj. Takie nieprzyjemne sytuacje zdarzały się swego czasu na stadionie Lecha Poznań. Celem była konsumpcja. – Ale to już przeszłość. Wzmocniliśmy ochronę – informuje Agnieszka Próchniewicz, opiekująca się w poznańskim klubie elitarnymi gośćmi.
Vip – to brzmi dumnie, ale nie każdy gość na specjalnych prawach potrafi się w towarzystwie zachować. Wie o tym coś Krzysztof, pucułowaty 35-latek w eleganckim płaszczu i biało-niebieskim szaliku poznańskiego Lecha. Kiedyś zapalony kibic, teraz supervip. Czeka w tzw. hallu cateringowym na początek meczu z Widzewem Łódź. – Chodzę na vipy od początku, czyli już ponad rok. Zdarzały się spięcia o pierwszeństwo przy stołach z jedzeniem. Albo taki numer: stoję w kolejce po piwo, nagle wpada gość i ryczy: Jeeeessstt!!!! Rzucam się na trybunę, zobaczyć, co się dzieje. Oczywiście gola nie było, a gdy wróciłem, typ już spijał piwo – opowiada. Jak na razie pojedyncze miejsce w sektorze vip jest w Lechu najtańsze w Polsce – 1500 zł za pół sezonu. Krzysztof ma wrażenie, że niektórzy traktują ten wydatek jak rozłożony na raty rachunek za jedzenie i picie.
Do wyidealizowanego obrazu vipa o dworskich manierach dobrze pasuje za to Krystyna – na oko 50-latka, przesadnie elegancka, umalowana i obwieszona biżuterią. Już czuje się stałą bywalczynią silver clubu na stadionie warszawskiej Legii. Zapłaciła za obecny sezon 10 tys. zł, kupując w pakiecie miejsce na obitym zieloną skórą fotelu na trybunie zachodniej, możliwość nieograniczonego korzystania z cateringu, miejsce parkingowe oraz prawo do zniżek na rozmaite klubowe produkty.
Krystyna jest zachwycona poziomem obsługi oraz samym otoczeniem, choć jej wysokie poczucie estetyki cierpi z powodu kibiców z sektora zwanego Żyletą, klnących jak szewcy. – Naprawdę, mogliby sobie darować – rzuca utopijną uwagę. – Ale poza tym kocham tu być. Wydaje mi się, że to już się robi modne miejsce w Warszawie.
Stefa vip
Enklawa dla wybranych na Legii musi zrobić wrażenie. Wszystko ma tu być na tip-top od samego progu. Zatem na poziom drugiego piętra wiozą vipa ruchome schody, a u ich szczytu wiszący nad głowami cud techniki dmucha pionową mgiełką, na której wyświetla się klubowy herb. Za mgiełką dygają hostessy, którym zgodnie z przyjętym na legijnych salonach wzorem elegancji bliżej do klasycznych piękności niż do modeli tipsowo-solariowych. Obdarzywszy gościa uśmiechem, hostessy wyposażą go w program meczowy oraz w magiczną opaskę, stanowiącą przepustkę do sektorów gold i silver – świata stołów uginających się pod wiktuałami oraz ekscytująco wyposażonych barków.
Skryty za mlecznym szkłem kameralny gold oskrzydlają dwa silvery, każdy wielkości kilku kortów tenisowych. – Gold kosztuje 15 tys. zł, silver – 10 tys., a jedyna różnica polega na tym, że w tym pierwszym są imienne miejsca przy stolikach. Aż takim snobem nie jestem. Poza tym silver ma swoje zalety – Robert, właściciel firmy zajmującej się wyposażeniem biur, rzuca wymowne spojrzenie w kierunku grupki hostess stojących w hallu.
Robert lubi futbol, ma pieniądze i znajomości, gościł na zamkniętych stadionowych imprezach dla wybranych tu i tam, ostatnio nawet na Camp Nou, i to w tamtejszym goldzie goldów, dzięki wejściówce otrzymanej od znajomego prezesa banku. – Jeśli chodzi o tę strefę vip, to nawet na tle Barcelony Legia nie musi mieć kompleksów – przekonuje. Uwagi ma zasadniczo dwie: na wysokości wjazdu na parking przydałaby się kładka dla kibiców, bo gdy idą falą, ani myślą ustępować przed limuzynami, a nawet ze wzgardą popluwają pod koła. Poza tym, choć menu zapewniane przez jedną ze stołecznych wielogwiazdkowych restauracji jest palce lizać, to Robert apeluje, by przywrócono tatara. – Ale i tak żyję od meczu do meczu. Zimowa przerwa w rozgrywkach będzie dla mnie jak wielki post.
Za luksus na Legii płaci się najwięcej w Polsce. Oprócz miejsc w goldzie i silverach sprzedaje się 12-osobowe loże dla firm, z widokiem na boisko i wyjściem na minitaras. Za kwotę w przedziale 240–340 tys. zł (zależy od lokalizacji na trybunie oraz trybu płatności) nabywca otrzymuje dostęp do loży przez okrągły rok, poza tym loża zostaje spersonalizowana, przez co należy rozumieć możliwość aranżacji wnętrza według upodobania klienta, menu na życzenie (na przykład wieczór japoński), wewnętrzny barek oraz – jak mawiają opiekunowie vipów – dedykowanego kelnera do obsługi. Odpowiedzialna w Legii za relacje zewnętrzne Anna Czerniejewska nie daje się wciągnąć w rozważania, czy cena za takie frykasy jest wysoka. – Prestiż kosztuje, a jeśli chodzi o jakość, nasza oferta jest w Polsce nieporównywalna – ucina.
Na drugim biegunie cenowym jest – jak już się rzekło – poznański Lech. Koszt 10-osobowej loży, zwanej skyboxem, mieści się w przedziale 30–47 tys. netto za rundę (7 meczów). Wystrój pomieszczenia nie powala na kolana, poza meczem też nie można jak na razie z niego skorzystać. Agnieszka Próchniewicz: – Dopiero od niedawna klub jest operatorem stadionu. Pracujemy nad ulepszeniem oferty. Supervipa Krzysztofa Lech na razie rozczarowuje. Z racji zawodowych powiązań często bywa w Holandii, a tam załatwianie interesów przy okazji piłkarskich meczów to normalka, więc gdy dowiedział się, że i na stadionie przy Bułgarskiej powstanie sektor vip, czekał na czerwony dywan, orzechowe meble, podgrzewaną podłogę oraz dania kuchni świata, podawane przez oniryczne kelnerki.
A tu: – Klatka schodowa jak w bunkrze, w skyboxach meble z Ikei, w hallu za mało stolików, więc kolejki się robią, czyli po poznańsku mówiąc: spęd – wylicza sącząc piwo. Ale z drugiej strony pamięta, że kiedyś vipy stadionowe tłoczyły się w ogrzewanym namiocie, trącały łokciami, tłuszcz grillowanej kiełbasy kapał z papierowego talerzyka na odzienie, pewną atrakcją była za to bliskość sektora kibiców przyjezdnych, z którymi wymieniano tzw. uprzejmości. – No to w porównaniu z dawnymi czasami teraz jest Ameryka – kwituje.
Słabość do piłki
Największe pieniądze zostawiają w klubie firmy – nabywcy lóż. Prezesi spółek, rekiny, duża finansjera. Są tu dla bycia, rzadko identyfikują się z klubem. – Zdarza się, że gdy uderzam do jakiejś dużej firmy z ofertą, słyszę: dziękujemy, ale centrala już wykupiła lożę na Legii. To im wystarczy, tam zabiorą klientów – opisuje realia niełatwego rynku Agnieszka Próchniewicz.
Ale sprzedaż pojedynczych miejsc też się liczy. Z punktu widzenia ludzi odpowiedzialnych za pozyskiwanie vipów Krystyna, bywalczyni salonów Legii, oraz poznański supervip Krzysztof są bardzo dobrymi klientami, gdyż miłe poczucie przynależności do kibicowskiej arystokracji idzie u nich w parze ze słabością do piłki w ogóle, a klubu w szczególności.
Wielu jest jednak vipów przypadkowych, a zatem i ulotnych. Próbka z Wrocławia – pierwszych pięcioro gości, zagadniętych o wrażenia, to: uczestniczka konkursu piękności, ogłoszonego przez portal piłkarski, członkini zarządu spółki-operatora stadionu, gość imprezy promocyjno-lojalnościowej, zorganizowanej w części ogromnej vipowskiej powierzchni przez Pierwszy Portal Rolny, znajomy człowieka z klubu oraz zagorzały kibic, który spóźnił się z kupnem biletu na prestiżowy mecz z Wisłą, więc wejściówkę na salony załatwił mu kolega z administracji miejskiej.
Po bywalcach stadionowych salonów trudno poznać, czym się kierowali, kupując pakiet de luxe: potrzebą dołożenia cegiełki do klubowego budżetu, chęcią towarzyskiego lansu, ciekawością czy widokami biznesowych korzyści. Nawet jeśli są kibicami, nie afiszują się z tym. Klubowa koszulka pod marynarką – to się prawie nie zdarza, szalik – rzadko. Vip widowisko ogląda, ale potrzeby uczestnictwa w nim nie odczuwa. Albo jej nie ujawnia; wbija ręce w kieszenie i ignoruje wezwania kibicowskiego młyna w stylu: „Wszyscy wstają!” albo „Barwy w górę!”. Choć spontaniczne reakcje się zdarzają, zwłaszcza gdy sytuacja na boisku rozwija się po myśli gospodarzy. – Gdy Legia niedawno ogrywała Rapid Bukareszt i przez trybuny szła fala, to nawet vipy się jej poddały. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego – mówi Przemysław, swego czasu notoryczny bywalec Żylety, a teraz od czasu do czasu gość silver clubu dzięki biznesowym kontaktom, jakie łączą z Legią jego syna Aleksandra.
Oczywiście, dobra gra, atrakcyjni rywale są magnesem. – Europejskie puchary z nieba nam spadły – mówi Anna Czerniejewska. Zaciera ręce, bo przy takich okazjach, jak na przykład niedawne spotkanie Legii z PSV Eindhoven, obłożenie jest stuprocentowe, ba, było nawet więcej zapytań niż miejsc. – Celujemy w biznes, a przecież biznes lubi być kojarzony z sukcesem, prawda? – podkreśla retoryczność pytania.
Nierozerwalny związek między dobrymi wynikami a kręceniem się vipowskiego interesu na odpowiednich obrotach wyczuwają też w Poznaniu. Rok temu mieli Ligę Europejską, powiew wielkiego futbolu za sprawą Juventusu Turyn i Manchesteru City – w dobrym tonie było przy tej okazji pokazać się na stadionie. Teraz drużyna zawodzi, na meczach ligowych stadion świeci pustkami, więc i w ekskluzywnych sektorach atmosfera siadła.
Praca sapera
Śmietanka towarzyska jednak przychodzi, ale bardziej z rozpędu, bo i tak wykupiła pakiet. – Poza tym mam wrażenie, że nasi klienci traktują to jako inwestycję. Nie myślą wizerunkowo, ale biznesowo. Przyprowadzają swoich kontrahentów w ramach lojalności albo zabiegając o współpracę. Może to poznańska specyfika – uśmiecha się Agnieszka Próchniewicz.
Stadionowe salony to w Polsce biznes młody i nieprzewidywalny. Daje się w związku z tym wyczuć wśród ludzi walczących o vipowskiego klienta pewną nerwowość. Zdają sobie sprawę, że powodzenie ich misji w dużej mierze zależy od tego, czy dzisiejszy klient wróci, a poza tym, czy zrobi w swoich sferach dobrą reklamę. Wiedzą, że to trochę praca sapera: nie można popełnić błędu. Na poznańskim stadionie stracił pracę steward, który spór o miejsca na trybunie między vipem a nievipem rozstrzygnął na korzyść tego drugiego.
Kelner ze stadionu Śląska: – Straszna spinka tu jest. Ci ludzie od operatora stadionu sprawiają wrażenie, jakby się urwali z ochrony szczytu G8: słuchawki w uszach, krótkofalówki w gotowości, oczy dookoła głowy, jakimś szyfrem gadają.
Łysy ochroniarz: – Nie mogę za długo rozmawiać. Pracuję.
Nawet aura nowości nie pomaga sprzedać oferty na pniu. Na pojedyncze mecze tak, ale długoterminowo znajdują się chętni na mniej więcej połowę lóż, choć na bursztynowym stadionie gdańskiej Lechii zainteresowanie luksusowymi sektorami jest niemal żadne. Anna Czerniejewska podchodzi do tematu spokojnie: teraz jest czas na budowanie wizerunku oraz uświadamianie potencjalnym klientom korzyści oraz prestiżu.
Ale, oczywiście, marzy jej się sytuacja, że to nie biuro przychodzi do vipa, ale vip do biura.