Ciało Andrzeja Leppera znalazł jego zięć 5 sierpnia 2011 r. w warszawskim lokalu Samoobrony przy Alejach Jerozolimskich, w oddzielonej od pomieszczeń biurowych części, którą prezes partii traktował jak prywatne mieszkanie. Lekarz stwierdził śmierć przez powieszenie, a policjanci od razu poinformowali, że było to samobójstwo. Ale w taki finał burzliwego życia wodza Samoobrony nie uwierzyli ci, którzy go dobrze znali. Andrzej Lepper miał liczne kłopoty – to niezbity fakt. Czy spiętrzenie złych wydarzeń to jednak wystarczający powód do ostatecznej ucieczki od życia? Być może dla osób o słabej psychice, ale Lepper przez całe życie specjalizował się w kłopotach. I zawsze sobie z nimi radził.
Puste biuro i matnia
Przez ostatnie miesiące życia lider wyjątkowo szarpał się ze światem. Samoobrona nie miała pieniędzy na kampanię przed zbliżającymi się wtedy wyborami, a jej notowania były kiepskie. Lepper prowadził więc rozmowy o wspólnym starcie z Polską Partią Pracy, bo z kalkulacji wychodziło mu, że z połączenia dwóch słabeuszy wyjdzie lista średniaków z szansami na parlament. Walczył też na froncie sądowym. Uważał, że seksafera (był oskarżony o „czerpanie korzyści o charakterze seksualnym od Anety K.” i nakłanianie do seksu innej działaczki Samoobrony) wcale nie jest przegrana, tym bardziej że w marcu 2011 r. Sąd Apelacyjny cofnął do ponownego rozpatrzenia poprzedni wyrok, skazujący wodza Samoobrony na dwa lata i trzy miesiące więzienia.
Cały czas szukał pieniędzy. Dla siebie i swojej rodziny – miał na głowie kredyty na sprzęt rolniczy i kosztowną kurację syna Tomasza, u którego lekarze stwierdzili niewydolność wątroby; mówiono nawet o koniecznym przeszczepie.