Kiedy miałam dziewięć lat, moja matka złapała fazę na lumpeksy. Wtedy to było najgorsze – szmaciara, brudas, biedak” – pisze dziewczyna w Internecie, gdzie lumpeksowe fora z poradami są rekordowo odwiedzane.
Kolejne donaszanie ubrań w rodzinie było od zawsze oznaką nie tyle oszczędności, ile biedy. Pani oddawała niemodne sukienki służącej. Do dziś ksiądz w parafii rozdaje ubrania biednym. Dlatego Ukrainki sprzątające u Polek nie mogą się początkowo nadziwić, że pani domu kupuje w lumpeksach. Po kimś.
Motyle PRL
Nie tyle niechęć higieniczna, że nie wiadomo po kim, lecz poczucie, że w ogóle po kimś, sprawiły, że resztki dawnego wstydu zachowały się do dziś. Agnieszka, sprzedawczyni z Ciuchów przy Grójeckiej w Warszawie, mówi, że zdarzają się panie, które proszą o nieprzezroczyste torebki, bo nie chciałyby, żeby ktoś ze znajomych zobaczył, że niosą używane rzeczy.
„Kiedyś oglądałam się pięć razy, nim weszłam do lumpka. Teraz wchodzę z podniesioną głową” – pisze internautka. „Jestem wychowana w domu, gdzie upolowanie czegoś boskiego w lumpeksie było zawsze powodem do dumy, a nie wstydu” – pisze druga.
Dla wielu klientek lumpeksów, które się nie wstydzą, kupowanie tam ubrań jest przedłużeniem ubierania się w dzieciństwie. Alina, kupująca w ciuchach (nie wstydzą się, ale nie chcą podawać nazwisk), mówi, że zawsze dostawała ubrania z opieki społecznej. Musiała nosić to, co przyniosła matka w siatkach. Bardzo brudne opłacało się wyrzucić, oszczędzając pralkę, proszek, prąd i szło się po następne.
Agnieszka z ciuchów opowiada, że jeden z klientów kupuje kolejne marynarki, wyrzucając przybrudzone, bo ze względu na koszt pralni chemicznej nie ma sensu ich prać.