Nie wiadomo, ile Polek ma wadliwe implanty wyprodukowane przez firmę Poly Implant Prothese (PIP), która wykonywała je z marnej jakości silikonu, stosowanego m.in. do wypełniania materaców. 200, 300? Wiadomo na razie o dwóch prywatnych placówkach na Śląsku, ale może oferowały je też jakieś szpitale, które zobowiązane są do kupowania materiałów medycznych w przetargach (czyli często jak najtaniej). A francuskie protezy z zanieczyszczonym silikonem przemysłowym były 10 razy tańsze niż te renomowanych firm.
Afera
– Nigdy się nie dowiemy, ilu pacjentek dotyczy ten problem, jeśli nie uda się ucywilizować polskiego rynku chirurgii plastycznej i medycyny estetycznej. Dzisiaj powszechna jest sytuacja, że zabiegi oferują lekarze czy po prostu gabinety kosmetyczne bez stosownych uprawnień – rozkłada ręce dr Andrzej Sankowski, znany warszawski chirurg plastyk.
W mętnej wodzie prawa pływał właściciel Poly Implant Prothese. Wbrew temu, co oficjalnie deklarował ubiegając się o potrzebne certyfikaty, w jego fabryce świadomie używano w implantach żelu wytwarzanego metodami chałupniczymi. Oszczędności sięgały miliona euro rocznie.
Czy niemal pół miliona kobiet, którym na świecie wszczepiono tak zły produkt, znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Polscy lekarze studzą emocje. W oficjalnych raportach służb medycznych nie ma związku między zachorowaniami na nowotwory a implantami firmy PIP. Udokumentowano przerwania powłoki i wyciek żelu, co może prowadzić do stanów zapalnych.
Władze w Paryżu zaleciły 30 tys. Francuzek usunięcie wadliwych implantów i koszty tych operacji – szacowane na 60 mln euro – mają pokryć kasy chorych. Podobne decyzje rozważają ubezpieczalnie brytyjskie i brazylijskie, choć w tych krajach nie zdecydowano się na razie usuwać ich prewencyjnie.