Dajmy na to człowiek spada ze schodów we własnym domu i łamie nogę. Zwykły wypadek z konsekwencją w postaci gipsu. Ale gdyby tak zadzwonić do znajomego, który podrzuci połamanego człowieka pod centrum handlowe i zaświadczy, że właśnie poślizgnął się na nieodśnieżonym parkingu... Wtedy to się nazywa szkoda osobowa, za którą należy się odszkodowanie. A w języku ubezpieczycieli – fraud, czyli próba wyłudzenia. Agenci ubezpieczeniowi, którzy demaskują podrzutkę – zazwyczaj dzięki kamerom monitoringu – początkowo są przekonani, że trafiła im się sprawa wyjątkowa. Ale po rozmowach z innymi okazuje się, że to dość popularny patent.
Na poślizg
Klient szybko uczy się szkód osobowych. Jeszcze 10 lat temu, jak się statystyczny Polak przewrócił, to się otrzepał, zaklął pod nosem i szedł dalej. Dziś zastanawia się, kto jest za to odpowiedzialny i na ile to można wycenić? Wyspecjalizowane kancelarie sporządzają pisma, gdzie wyliczone są dokładnie nie tylko koszty leczenia, rehabilitacji i utracone zarobki, ale też bolesne przeżycia psychiczne.
„Poszkodowana przez osiem dni przebywała w szpitalu, co spowodowało obniżenie jej samopoczucia i zwiększyło poziom stresu. Poszkodowana była w tym czasie całkowicie wyłączona z życia rodzinnego. Podkreślić należy, iż to właśnie nasza mocodawczyni w głównej mierze zajmowała się domem, dziećmi, robiła zakupy i sprzątała. Świadomość niemożności wykonywania tych czynności była źródłem naturalnych obaw troskliwej matki i kochającej żony” – piszą. I roszczą 40 tys. zł. Do tego dodać warto zaburzenia snu oraz koncentracji, lęki i niepokoje. Można też próbować pójść dalej. Ostatnio klientka uzasadniała w roszczeniu, że złamana ręka spowodowała rozpad jej związku, bo z powodu gipsu nie mogła pełnić obowiązków małżeńskich; porządkowych oraz intymnych.