Agnieszka Radwańska pnie się w górę rankingu WTA. Aktualnie zajmuje czwarte miejsce, najwyższe w karierze. Mniej wyrobieni tenisowi kibice mogą jednak odczuwać poznawczy dysonans, bo awansowi krakowianki towarzyszyło w tym roku tylko jedno turniejowe zwycięstwo – w Dubaju, gdzie zresztą brakowało kilku wyżej notowanych od niej rywalek. W pozostałych turniejach, w których brała udział, docierała co najwyżej do półfinału. Jak to się dzieje, że najlepsza polska tenisistka jest w klasyfikacji WTA coraz wyżej, mimo że wcale nie wygrywa seriami?
Przetasowania na szczycie
Upraszczając sprawę – awans Agnieszki to kombinacja jej stabilnej formy oraz porażek sąsiadek z rankingu. Podstawowa zasada aktualizowanej co tydzień klasyfikacji każe brać pod uwagę wyniki uzyskane w ciągu minionych 52 tygodni. Punkty zdobywane są podczas szeregu turniejów – od najmniej popłatnych (12 pkt za wygraną) do czterech imprez pod szyldem Wielkiego Szlema, gdzie zwycięstwo warte jest 2000 pkt. Ten system prowadzi do sytuacji, która w środowisku funkcjonuje pod roboczą nazwą „obrony punktów”.
W praktyce wygląda to tak: jeśli podczas ubiegłorocznego turnieju w Indian Wells (zaliczanego do kategorii Premier Mandatory, w których zawodniczki z czołówki muszą startować pod groźbą finansowych kar i gdzie wygrana warta jest 1000 pkt) Radwańska odpadła w 1/8 finału i zainkasowała 140 pkt, to podczas tegorocznej edycji ten wynik był dla niej punktem odniesienia do rankingowych zysków lub strat. Ponieważ tym razem dotarła o szczebel wyżej, do ćwierćfinału, zdobyła 250 pkt, więc nie tylko obroniła swoją ubiegłoroczną zdobycz, ale dopisała do rachunku w klasyfikacji dodatkowe 110 pkt.