Po pierwsze, pielgrzym miał oniemieć na sam widok: na 16,5-metrowym kopcu, usypanym z 1500 wywrotek gruzu, stoi 38-metrowa postać, biorąca okolicę w ramiona (konstrukcja konsultowana u eksperta od budowy dinozaurów w parkach tematycznych) – o rozpiętości 24 m (choć ręce są zgięte w łokciach).
Przy okazji miał ożywić Świebodzin, o który – tu Jan Czachor, polonista, zamieszkały 1 km od Chrystusa na Osiedlu Łużyckim, powstałym 12 lat przed Chrystusem, powołuje się na wiersz poety: „mam w dupie małe miasteczka” – nikt się nie troszczy. Skoro tak, ono figurze powierzyło swój los.
W tym celu Rada Miasta podjęła uchwałę o ustanowieniu Chrystusa (uhonorowanego stawianym pomnikiem) patronem Świebodzina, na co nie zgodziła się watykańska Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Nikt z Trójcy Świętej: Bóg Ojciec, Syn Boży ani Duch Św., nie może obejmować patronatów. Regułę tę w mieście ominięto, przypisując figurze funkcję wotum wdzięczności dla Chrystusa Króla Wszechświata.
Tymczasem, zamiast uwznioślić, posąg jeszcze dołożył miastu problemów na kilku płaszczyznach.
Zła legenda
Z początku Chrystus stawał na papierach rzeźby ogrodowej, lecz rosła ambicja jego twórcy, prałata Sylwestra Zawadzkiego, a za nią fuszerka. Prałat szatą wyciągał monument nienaturalnie wysoko w stosunku do projektu, co zauważyły nawet krawcowe: bryła sukni idzie prosto, zamiast kloszować się u dołu. Wielebny chodził po budowie, krokami liczył metry, rozmawiał sam ze sobą i myślał, że jakoś to będzie.
To m.in. Jan Czachor (przed polonistyką studiował lotnictwo), wówczas radny, wstrzymał budowę, gdyż dokumentacyjnie to nie grało, a przy tej wysokości w grę weszło już bezpieczeństwo. Radny upomniał się o ekspertyzy, m.