Adam Szymczyk: – Co to takiego ta grywalizacja?
Paweł Tkaczyk: – To wstrzykiwanie elementów frajdy w czynności, które zwykle nam jej nie sprawiają. Przykłady? Praca, nauka, oszczędzanie pieniędzy na emeryturę czy oszczędna jazda samochodem – do tego wszystkiego trzeba nas przekonywać, a nawet jeśli to robimy, nie czujemy, że sprawia nam to przyjemność. Grywalizacja ma to zmienić. Ma także olbrzymi potencjał do zastosowania w marketingu, na przykład podczas zakupów. Mając do wyboru trzy sklepy, które oferują dokładnie to samo w tych samych cenach, będziemy prawdopodobnie kupować tam, gdzie zakupy są przyjemniejszym doświadczeniem. Taka frajda w trakcie zakupów może być konkurencyjną przewagą.
Pańska książka „Grywalizacja” mówi o tym, jak różne mechanizmy z gier zastosować w marketingu, ale jest też rozdział o szkole. Co można w niej poprawić?
System edukacji jest dziś liniowy. Należy to zmienić, na przykład poprzez odejście od zasady, że na każde pytanie jest jedna, właściwa, zapisana w podręczniku odpowiedź, której trzeba się nauczyć na pamięć. Podstawowy problem ze szkołą jest znów taki, że nie sprawia frajdy. Dlaczego? Pierwsze masowe próby z edukacją publiczną były podejmowane w czasach rewolucji przemysłowej, kiedy szkoły projektowano na wzór fabryk. Miały kształcić robotników zdolnych przeczytać instrukcję i pracować przy taśmie produkcyjnej. Od wszystkich wymagało się tego samego. Taka szkoła-fabryka jest liniowa, a przecież dzieci się od siebie różnią. Na rynku pracy nie cenimy już umiejętności zrozumienia instrukcji, ale kreatywnego rozwiązywania problemów i pracę zespołową.