Wiara i patriotyzm towarzyszyły sztuce przez stulecia. Dziś jako artystyczne tworzywo traktowane są na ogół z dystansem. Zaś „prawicowy artysta” brzmi równie dziwacznie jak uczciwy polityk czy szalony Szwajcar.
W oficjalnym obiegu współczesnej sztuki, gdzie tak bardzo dba się o polityczną poprawność i często dopomina o prawa gejów, emigrantów, kobiet czy bezdomnych, wytworzono równocześnie kilka, ściśle ze sobą powiązanych, obszarów wykluczenia i pilnie się przestrzega, by nie przekraczać ich granic. Te obszary to religijność, patriotyzm, budowanie narodowych więzi itp. Oczywiście, można do nich zaglądać, ale tylko w ściśle określonym celu, na przykład by skrytykować. Można spierać się z Bogiem, obnażać formy religijności, analizować osobowość prawicowo-autorytarną, dekonstruować wzorzec patrioty itd. Odbywały się nawet całe wystawy (np. „Irreligia”), które za cel stawiały sobie krytyczny ogląd owych wartości we współczesnym świecie.
Można też wybierać z bogatego zestawu symboli na zasadzie czysto estetycznej zabawy, manipulacji, gry pozbawionej jakichkolwiek emocji (także tych negatywnych). Tak jak to czynił od czasu do czasu Piotr Uklański z logo Solidarności, orłem, biało-czerwoną flagą czy wizerunkiem Jana Pawła II. I wreszcie można sobie „robić jaja”, a symbolem tego nurtu stał się rysownik Marek Raczkowski, wsadzający polskie flagi w psie kupy.
To właściwie nic nowego. Już w drugiej połowie XIX w. sojusz sztuki i narodowo-religijnych wartości zaczął się u nas kruszyć. Wprawdzie nadal wielu artystów – szczególnie w zniewolonej Polsce – tworzyło prace zaangażowane, ale tylko nielicznym owo zestawienie dobrze wychodziło. Tak jak Jackowi Malczewskiemu, który na szczęście potrafił swój patriotyzm nasycić sporą dawką metafory i liryki.