Pora ogłosić sukces tej rubryki – dwie okładki polskich tytułów prasowych z opisywanymi tu wcześniej lemingami, i to w jednym tygodniu! Pytanie: jak to zmonetyzować? Co prawda wkład „Nowej mowy” w popularyzację pojęcia „lemingi” był drobny, ale pytanie o monetyzację zadają sobie dziś wbrew pozorom właśnie drobni gracze. Nie chodzi tu bowiem o monetyzację w znaczeniu makro (czyli polityki monetarnej), tylko spieniężanie małych rzeczy, które robimy, często niejako na marginesie głównych zajęć, na zasadzie hobby. Na przykład – przepisów kulinarnych publikowanych na blogu, filmu z zabawną sceną wrzuconego na YouTube albo wyjątkowo chwytliwej melodii, którą zdarzyło nam się skomponować.
Od paru lat „monetyzacja” to najmodniejsze pojęcie w Internecie – zarówno owi drobni ciułacze, jak i najtęższe głowy odpowiedzialne za serwisy społecznościowe zastanawiają się, jak ruch w sieci zamieniać na pieniądze. Przypomniało mi o tym kilka dni temu spotkanie z pracownikami pewnego Bardzo Dużego Internetowego Przedsiębiorstwa (nazwą byłoby krócej, ale nie chcę być posądzony o próbę łatwego spieniężenia tekstu). „Jest takie brzydkie słowo: monetyzacja” – mówili mi. Wcale nie takie brzydkie – dobrze wpisuje się w ducha czasów, gdy w potocznym języku „moneta” (właśnie tak, w liczbie pojedynczej) to tyle co „pieniądze”. Bez względu na to, czy w monetach, czy w banknotach, duże czy małe. W tym samym Internecie, który wciąż nie radzi sobie z zarabianiem, znajdziemy bez trudu dziesiątki rad, jak spieniężyć nasze pomysły – a to reklamy, a to teksty sponsorowane, a to wreszcie wymiana linków.