Jan Wiśniewski ma 26 lat i kieruje pracownią mechaniki płynów na Politechnice Warszawskiej. Prywatnie zaś ma za sobą 4 tys. godzin doświadczeń z mechaniką przedmiotów do żonglowania. Źródła swej pasji upatruje w wynikach amerykańskich badań nad tym, w jakim stopniu wysiłek umysłowy jest obecny w różnych ćwiczeniach ruchowych. W większości ćwiczeń udział ten lokuje się na poziomie ok. 4 proc., a w żonglerce umysł ma udział 18-procentowy! To przeważyło. Z upodobaniem powtarza anegdotę, jak to na ceremonii wręczenia Nagrody Nobla jeden z laureatów w dziedzinie fizyki zamiast przemówienia zafundował widowni żonglerkę we własnym wykonaniu.
Żonglowanie stało się modne wśród tęgich umysłów z Massachusetts Institute of Technology, z firm Bell, Microsoft, Apple, AT&T i tym podobnych, równie wysokiej rangi i imponujących osiągnięć instytucji. W 1947 r. powstało International Jugglers Association; w latach 80. jego europejski odpowiednik European JA. Są nawet osobne wyznaniowe stowarzyszenia, chrześcijańskie i żydowskie.
Niemieccy neurolodzy z Ratyzbony odkryli, że u żonglujących przyrasta tkanka mózgowa. Wywnioskowali więc, że mózg można z powodzeniem budować jak mięśnie. Fitness w języku angielskim oznacza nie tylko sprawność fizyczną, ale i przydatność. Zatem wszelkie fitness cluby z żonglerką w ofercie mogłyby być niesłychanie pomocne dla wielu. Kto wie, może nawet dojść do tego, że obok testów IQ przydatny byłby sprawdzian z żonglowania! A skoro to kwestia treningu, już tylko krok dalej jest teza, że żonglowanie mogłoby się stać dyscypliną olimpijską, o co mocno zabiega najwybitniejszy bodaj żongler XX w. Amerykanin Albert Lukas. Wszak wymaga refleksu nie mniejszego niż na przykład ping-pong.
Mózg gimnastykowany
Kuglarze przez wieki dostarczali rozrywki miejskiej gawiedzi, a zarazem byli elementem podejrzanym: lekkoduchy bez grosza i adresu, zbyt swobodni dla zasiedziałych mieszczan. Dlatego los kuglarza był z reguły dziedziczony. Ich współcześni następcy są nimi już wyłącznie z wyboru; sami znajdują w tym nie tylko rozrywkę, ale często i sposób na bardziej rozrywkowe życie. Wśród współczesnych fanów kuglarstwa nie brak informatyków, biznesmenów, maklerów, prawników, audytorów. Wydaje się to wytłumaczalne – w końcu żonglowanie danymi i faktami to ich profesja. Dziwić może tylko wyraźny brak zainteresowania kuglarstwem ze strony polityków...
W drugiej połowie XX w. rozpoczęły się poważne próby znalezienia matematycznego algorytmu dla sztuki żonglowania. Sprawa niebagatelna, jeśli zauważyć zależności osiągów od liczby użytych rekwizytów. Rekordy świata w żonglowaniu, skrupulatnie rejestrowane przez Międzynarodowy Serwis Informacyjny Komitetu Żonglowania Wieloma Przedmiotami (JISCON), ukazują te zależności dobitnie, jak choćby taką: 12 podrzuconych piłek to tyleż tzw. złapań, czyli można je tylko raz podrzucić i złapać, i tyle; ale pięcioma piłeczkami można już żonglować (rekord świata) 3 godziny i 47 minut!
Claude E. Shannon, profesor MIT, jeden z twórców teorii informacji, ojciec rewolucji cyfrowej, opracował w latach 80. również juggling theorem – teorię żonglerską, opisującą pojęcie liczb żonglerskich: zależności ruchów rąk, torów piłek oraz relacji czasowych, zachodzących pomiędzy nimi. Światowej sławy matematyk Roland L. Graham, sam żonglujący 7 piłkami, wieloletni prezes IJA, porównywał żonglowanie z rozwiązywaniem skomplikowanych równań matematycznych i mawiał: Żonglowanie jest metaforą życia i nauki.
Pod koniec lat 70. narodziła się kinezjologia edukacyjna Paula E. Dennisona, która dowodzi, że nie tylko mózg rządzi mięśniami, co niby powinno być naturalne i powszechnie wiadome, ale i one mają niebagatelny wpływ na kondycję mózgu. Dennison wprzągł żonglowanie do leczenia niektórych defektów umysłowych. Okazało się na przykład nieocenioną pomocą w terapii dzieci z ADHD. Uczy opanowania i koordynacji ruchów.
W 1987 r. Amerykanin Dave Finnigan opublikował pracę „Juggling for success”, w której dowodził dobroczynnego wpływu żonglowania na proces nauczania, a następnie z powodzeniem upowszechniał naukę żonglowania w szkołach. Jednak za prekursora kuglarstwa stosowanego należałoby uznać św. Jana Bosko. Dziewięcioletniego Giovanniego Melchiore Bosco z piemonckiej wioski Becchi ciągnęło po równo i do różańca, i do żonglerki. Już jako duszpasterz miał pewnego razu kłopot z zapełnieniem kościoła, za sprawą przejezdnego kuglarza. Przyszły święty śmiało wyzwał intruza na rywalizację w różnych sztuczkach i popisach zręcznościowych. Bezapelacyjnie wygrywał wszystkie konkurencje. Wędrowny sztukmistrz opuścił miasteczko jak niepyszny, a przyszły święty wraz z postulatem pobożności głosił i taką piękną dewizę: Smutny święty to żaden święty.
Sztukmistrz od Singera
Mirosław Urban z Lublina jest psychologiem i trenerem w metodyce prowadzenia biznesu. Żonglerkę uprawia kilkanaście lat, a od kilku zawodowo zajmuje się jej walorami użytkowymi w podnoszeniu kwalifikacji pracowników różnej kategorii. Prowadził szkolenia i treningi w wielu korporacjach (Eris, Polkomtel, Netia, Allianz-Polska, PZU, Orlen). Współpraca z nimi przyniosła znakomite rezultaty, dowodząc słuszności jego tezy, że żonglowanie znosi podziały i buduje zespół.
Pan Mirosław jest również od lat członkiem EJA i skutecznym tam orędownikiem polskiego kuglarstwa. W rezultacie starań na przełomie lipca i sierpnia odbywał się w Lublinie, po raz pierwszy w Polsce, 35 European Juggling Convention, „forum wymiany technik, trików i idei” kuglarzy z całego świata – jak czytamy w prospekcie imprezy. W pierwszym takim konwencie w 1978 r. w Brighton w Anglii wzięło udział ledwo 11 amatorów kuglarstwa, teraz każda taka impreza ściąga ich tysiące. Wśród uczestników zawsze zdecydowanie przeważają Niemcy (40 proc.), potem są Francuzi i Anglicy, następnie Hiszpanie, Włosi, Flamandowie i Skandynawowie, więc dotąd konwenty organizowano w ich krajach.
Batalia o przyznanie organizacji konwentu Lublinowi w sumie niewiele odbiegała od batalii o futbolowe Euro 2012 w Polsce. Udało się. Cztery lata temu w Hiszpanii z 4 tys. uczestników tamtejszego konwentu ponad 1 tys. głosowało zdecydowanie za Lublinem. Czy zadziałało tu skojarzenie z magią „Sztukmistrza z Lublina” Isaaca Bashevisa Singera i jego bohatera Jaszy Mazura, trudno stwierdzić. Faktem jest, że przy realizacji lubelskiego święta kuglarzy z całego świata sięgnięto po dorobek laureata Nobla i powołano Lubelską Fundację Sztukmistrze. Żonglerski konwent to nie tylko karnawał popisów żonglerów, akrobatów, mimów, klaunów, linoskoczków, pogromców ognia, iluzjonistów i wszelkiej maści performersów ulicznych, ale także cykl warsztatów otwartych dla każdego chętnego.
Przerwa na figury
Szacowna międzywojenna kamienica na obrzeżu Pola Mokotowskiego w Warszawie. Kamil Pawełczak, wszystkim znany jako Bas, wraz z kolegami Łukaszem Wójcikiem i Julianem Waglewskim porzucili intratne posady w poważnych korporacjach i rozkręcili tu kuglarski biznes. Pieniądze porównywalne albo i lepsze, ale przede wszystkim między przyjmowaniem zamówień a wystawianiem faktur zawsze można coś podrzucać czy też zrobić przerwę na parę figur na monocyklu albo szczudłach. Tu można kupić lub zamówić wszystko, czym można żonglować, na czym można balansować, za pomocą czego czarować ogniem. Bywa czasami zabawnie, dzwoni ktoś, czy można kupować rekwizyty w ilościach hurtowych – i zamawia pięć piłek.
Bas jest wyrozumiały i pamięta swoje początki: dla raczkującego w żonglerce i trzy piłki to już ilości hurtowe. Można u niego przenocować w trakcie albo przechować rekwizyty przed dalszą kuglarską włóczęgą. Lokalizacja nie jest przypadkowa. Od lat pobliski fragment Pola Mokotowskiego to ulubione miejsce spotkań i popisów nie tylko warszawskich kuglarzy.
Jedna z sentencji zwolenników żonglowania stosowanego mówi, że żonglowanie uczy zarządzania talentem. Ale że z samej pasji trudno raczej wyżyć, to krokiem następnym jest konstatacja, że warto zarządzać swym talentem z jakimś zyskiem. Na przykład w miastach o natężonym ruchu turystycznym. Widok mimów, żonglerów, połykaczy ognia i muzykantów na ulicach Berlina, Barcelony, Amsterdamu czy Sieny nie dziwi. W Polsce w rejestrze rodzajów działalności koncesjonowanej, licencjonowanej, regulowanej czy wymagającej zezwolenia nie ma wzmianki o kuglarstwie. Doprowadza to niektóre organa do furii, że na ulicach dzieje się coś, czego nie mogą w pełni kontrolować. Niektóre samorządy (np. w Krakowie) podjęły próby koncesjonowania ulicznych popisów, jeśli towarzyszy im zbiórka datków do kapelusza. Najczęściej kończy się utarczkami ze strażą miejską (bywało tak w Krakowie, Sopocie, Zakopanem), ale wtedy już kugluje się argumentami, prosi o upomnienie, zamiast mandatu, zwija interes i jedzie gdzie indziej, gdzie nikomu to nie wadzi.
Wirus buskerski
Adrian Pruski z Radomia ma 24 lata i jeszcze nie tak dawno miał pomysł na ustatkowane życie. W tym celu wybrał się aż do Edynburga studiować biotechnologię. Traf chciał, że spotkał na ulicy kuglarza. Spróbował, a po jakimś czasie dotarło do niego, że pierwotny pomysł na życie byłby pomyłką. Pewnie żyłby w końcu szczęśliwie, ale zupełnie inaczej, i z dzisiejszej perspektywy raczej nudnawo. Teraz jest buskerem, czyli performerem ulicznym. To daje mu wolność, mówi, i zaraz poprawia się: Wolność? To raczej dobrowolne zniewolenie. Jest nosicielem takiego kuglarskiego wirusa. Nie mógłby już i nie ma najmniejszej ochoty robić nic innego.
Gdyby więc teraz miał dawać radę jakiemuś zafascynowanemu kuglarstwem małolatowi, dobrze by się zastanowił. Bo to wymaga samozaparcia, pewności siebie, niepoddawania się, jak już się coś zacznie, a zwątpienia przyjdą nieraz. Dla buskera ludzie, przechodnie to surowiec do interakcji, ale by to robić udanie, trzeba być wirtuozem, inaczej można się nadziać na bardzo nieprzyjemne reakcje osób zaczepionych na ulicy. Kiedyś jego idol David Cassel z Kanady przekazał mu nie tylko tajniki żonglerki, ale i życiowy wektor: Przewiduj, jaki wykonasz następny ruch. Buskerem nikt nie będzie do końca życia. Dlatego Adrian teraz już próbuje mierzyć się z organizacją różnych zdarzeń kuglarskich; zwołuje na nie przyjaciół z całej Polski i Europy, których już zdążył poznać bez liku.
Ogniem opętanie
Maciej Czarski (24 lata), gdy tylko postanowił kuglarzyć, zdecydowanie odłożył na bok rozpoczęte studia na filozofii. Uważa, że tego nie da się pogodzić. Przy takim salcie na przykład nie można za dużo myśleć, nie ma mowy o jakichkolwiek wątpliwościach, roztrząsaniach. To może kosztować zdrowie. Dla niego czym innym jest szukanie poklasku, czym innym zaś dawanie radości innym. Uwielbia zachwyt w oczach dzieci, kiedy wyczynia różne efektowne sztuczki jako pogromca ognia: pluje płomieniami, połyka je, oplata ciało arabeskami, kreślonymi przez wirujące płonące pojki. Ale z połykaniem ognia jest jak z sukcesami – trzeba uważać, żeby się nie zachłysnąć: temperatura ok. 1000 stopni C, chwila nieuwagi, niespodziany podmuch wiatru i po płucach. Bywają też kłopoty z nowo poznanymi dziewczynami, bo po prostu śmierdzi się parafiną, zwykłą podpałką grillową albo biopaliwem. Fakt, można też stosować zmielony bursztyn albo zarodki widłaka, ale jeden bardzo drogi, a drugi w Polsce pod ochroną, więc trzeba importować. Znaleźć dziewczynę też zionącą ogniem, żeby było prościej? Dziewczyny są czasami kompletnie zakręcone, ale tylko tak do trzydziestki. Potem jednak górę bierze rozsądek i biologia: dzieci, rodzina.
Dominika Blacharska ma 26 lat i właściwie dotąd całe dorosłe życie zeszło jej na kuglowaniu. Nie mieściłam się na podwórku warszawskiej Ochoty, nosiło mnie, wspomina. Nie pasowały jej marzenia koleżanek z tego samego bloku. W gimnazjum postanowiła, że będzie ratownikiem medycznym. I właśnie na jednej z praktyk studenckich na Woodstock zobaczyła kuglarzy. Kieruje się przekonaniem: Nie spróbuję czegoś, będę żałowała. Tak trafiła na Pole Mokotowskie. Spróbowała po trosze wszystkiego, ale od razu spodobały jej się igraszki z ogniem. Większość zresztą najchętniej wybiera ogień, bo łatwiej zabłysnąć. To jasne: żonglowanie nawet pięcioma piłeczkami, na co trzeba paru miesięcy ćwiczeń, nigdy nie przyciągnie tak łatwo uwagi publiki, jak zgrabne wymachiwanie płonącymi pojkami, osiągalne już po paru dniach treningu. Ale Dominika dodaje coś jeszcze: najbardziej łatwopalną okazuje się adrenalina; szum płomienia omiatającego twarz to frajda niemal jak seks. Rychło zyskała ksywkę Dessi, pieszczotliwie od angielskiego desire, że taka spragniona życia pełnego przygód.
Zgodnie z przyjętą dewizą (Lubię, jak zmienia mi się horyzont), prędko znalazła się w internacjonalnym towarzystwie na szlakach małych miasteczek Francji i Włoch, gdzie odtwarzają zapomniane klimaty ku rozrywce nudzących się tam turystów. Dominika z czasem spostrzegła, że rośnie liczba znajomych z całego świata, przyjaciół, partnerów, ale ubywa lat przed nią. Życie kuglarza zaczęło stawać się żonglowaniem przyszłością.
Chciałaby jednak kiedyś, kto wie, ruszyć znowu, ale już z dzieckiem, żeby pokazać mu to wszystko, co jej się w życiu przydarzyło. A jak wcześniej zatęskni za tamtym, zawsze może przecież zanucić sobie Kaczmarskiego: „Jest z tego pieniądz na przehulanie/Nie ma na dzieci, dom i ogródek/Jest wędrowanie, taniec i granie/Dla drżących panien, chciwych rozwódek/Jest opętanie...”.
***
Największe stałe imprezy kuglarskie w Polsce (w porządku alfabetycznym):
Bałtycki Festiwal Ognia w Gryficach • Buskers Festival w Bydgoszczy • Festiwal InQbator Ulicy w Ostrołęce • Festiwal Ognia w Kutnie • Firestock w Śliwicach w Borach Tucholskich • FROG Festiwal Rytmu i Ognia w Gdyni • Gliwicki Festiwal Ulicznicy • Jarosławskie Warsztaty Kuglarskie • Karnawał Sztukmistrze w Lublinie • Międzynarodowe Spotkania Kosmicznych POI-owników Ognia w Makowie Mazowieckim • Ogólnopolski Festiwal Ognia w Ostródzie • SLOT Fest w Krakowie • SLOTart Festiwal w Lubiążu k/Wrocławia • Świdnicki Festiwal Ognia • Woodstock Ognia w Kostrzynie n/Odrą.
***
Słowniczek kuglarstwa
Akryle – piłki, najczęstszy rekwizyt żonglerski; po nich idą maczugi – trudniejsze od piłek; inne popularne rekwizyty to maczety, noże, obręcze, talerze, kapelusze, butelki, ostatnio również gigantyczne bańki mydlane; ponoć najtrudniej żonglować łyżeczkami do herbaty.
Astrojax – trzy kule nanizane na sznurek; umiejętnie poruszane, mogą tworzyć skomplikowane figury nieco wbrew grawitacji.
Busker – wędrowny, multigatunkowy kuglarz uliczny.
Diabolo – szpula wędrująca w nieustannym ruchu na linie.
Firestick – prosty pręt, również płonący na obu końcach.
Hard-core, freakshow – przeróżne dziwactwa i wygłupy kuglarskie na zasadzie: czym straszniej i niby brutalniej, tym lepiej.
Kevlar – tkanina wymyślona do kamizelek kuloodpornych, w żonglerce używana w rekwizytach płonących.
Kuglarz – tyle definicji, ile ich samych; wolą się nazywać artystami, nawet ulicznikami, byle nie cyrkowcami. Są to: żonglerzy, akrobaci, mimowie, tzw. stacze (nieruchomo upozowani na dziwne postaci i figury), linoskoczkowie, monocykliści, połykacze czy też lepiej pogromcy ognia, klauni.
Monocykl – siodełko na wysokim drągu i jednym kółku; żyrafa – monocykl o wysokiej żerdzi.
Passing – żonglowanie w grupie, przerzucanie rekwizytów; stalking – sprytne ich przechwytywanie partnerowi.
Pojki – płonące kule obracane na łańcuchu, kreślące skomplikowane figury, np. fontanna, antyspin.
Poweriser – szczudła sprężynujące, takie odpowiednio wyprofilowane resory; przemieszczają się na nich różne odmiany transformersów.
Rola-bola – deska oparta na walcu, a na niej akrobata w najdziwniejszych figurach.
Wachlarze – wymyślne konstrukcje z drutu, zakończone główkami z kevlaru – do pokazów i tańców z ogniem.