Gdy zaczęliśmy się bogacić, z anteny znikły programy Adama Słodowego, a ze szkół zajęcia praktyczno-techniczne. Zdawało się, że minęły czasy, gdy umiejętność radzenia sobie w domu lub garażu stanowiła wyznacznik męskości. Majsterkowanie zaczęto uważać za zajęcie dla dzieci lub emerytów, bo w porównaniu z poważną pracą intelektualną i karierą wydawało się zbyt trywialne. Gotowe rzeczy dostępne w marketach pozwoliły nam zapomnieć o pracochłonnej dłubaninie, normą stało się też korzystanie z usług fachowców.
Są jednak i tacy, którzy mają pieniądze, ale i tak wolą pewne rzeczy robić sami. W zeszłorocznym konkursie miesięcznika „Majster” na najlepszego majsterkowicza roku nagrody przypadły w udziale prawnikom, przedsiębiorcom, właścicielom firm. Zwycięzca, Jerzy Łoziński ze Szczyglic, zbudował murowaną wiatę z grillem i piecem chlebowym. Co prawda mówi, że zrobił ją sam, bo musiał, ale po chwili przyznaje, że majsterkowanie sprawia mu frajdę. – Smykałkę do niego miałem już w dzieciństwie, dziś mnie odpręża i sprawia, że zapominam o kłopotach zawodowych i dnia codziennego – opowiada. Większość dorosłych majsterkowiczów bakcyla złapało w rodzinnym domu.
Czym skorupka za młodu
Aktor i piosenkarz Piotr Polk relaksuje się robiąc meble. Znajomi pukają się w głowę, gdy podczas urlopu całe dnie ślęczy nad projektem szafy czy kanapy. – A ja uwielbiam zapach drewna, jego fakturę, plastyczność i choć wiele razy chciałem to rzucić, i tak zawsze wracałem do stolarni z nowymi pomysłami. Praca w niej to wysiłek fizyczny, ale taki zdrowy, który czyści głowę i pobudza do życia jak narkotyk, z tym że bez skutków ubocznych – tłumaczy.