Aż 76 proc. zjadanego w Polsce drobiu to kurczęta. Indyki stanowią tylko 18 proc., kaczki 2,5 proc., a gęsi zaledwie 1,9 proc. W 2011 r. statystyczny Polak zjadł 25,5 kg drobiu. W bieżącym roku zjemy o kilogram więcej.
Mięso drobiowe jest obecne w naszym menu od wieków, na równi cenione przez gospodynie domowe, jak i zawodowych kucharzy. A i smakosze byli łasi na gęsi, perliczki, kaczki czy indyki przyrządzane na dziesiątki sposobów. W XVIII i XIX w. słynęła Polska z hodowli gęsi, które – w zdecydowanej większości – eksportowano do Niemiec. Na polskie stoły trafiały głównie kurczęta, kaczki i dzikie ptactwo.
W książkach kucharskich i podręcznikach dla panien kształconych w dziedzinie gospodarstwa domowego radzono, jak drób kupować, oceniać jego jakość, zabijać, oprawiać i wreszcie przyrządzać. Słynne są opowieści o ganianiu perliczek po podwórku, by padły wreszcie ze zmęczenia, a mięso dzięki tej męce nabrało kruchości. Na dodatek są to anegdoty całkowicie prawdziwe – nasi pradziadowie nie mieli litości dla zwierząt. No, chyba że chodziło o konie, które, jak wiadomo, w Polsce stały na drabinie hierarchii tuż obok swoich jeźdźców.
W „Kursie gospodarstwa wiejskiego i miejskiego dla kobiet” najsłynniejsza autorka czasów Prusa i Sienkiewicza, czyli Lucyna Ćwierczakiewiczowa, tak poucza przyszłe żony i matki: „Drób. Najpierwszym tu warunkiem jest kruchość, czyli miękkość, którą należy mieć na uwadze, szczególniej gdy pora młodego drobiu minie, to jest od 1 grudnia do 1 czerwca. Młody drób ma zawsze grube łapy i kolana, ta charakteryzująca oznaka ginie z wiekiem. Stara kura ma łapy cienkie, szyję chudą, a skórę na udach koloru fijoletowego. Dobra indyczka poznaje się po białości skóry i tłuszczu, zła ma włos długi i pióra, a skórę na udach fijoletowego odcienia.