Rok 1912. Brama kamienicy otwarta. Fiakr, stukot kopyt o dębowy bruk, windziarz kłania się panu Kleinowi. Windziarz dumny, tylko trzy windy są w całym Przemyślu.
Klein wysiada z fiakra, mija windziarza, schodami po wiśniowych chodnikach idzie na górę. To się dalej dzieje, mówi Bożena, plastyczka, istnieją światy równoległe. Teraz tak: dywanów pod trzynastym dawno nie ma. Juliusz Klein, ten bogaty łódzki interes z filią w austrowęgierskim Przemyślu, zginął z ludzkiej pamięci. Także w archiwach żydowskich nie ma Kleina ani jego żony Debory. Co jest, to zamazane litery na froncie kamienicy: Pasaż Kleinów.
Supeł
Domy to tylko domy, a gdzieś tam głębiej w każdym domu są sprawy ludzkie, mówi Bożena. Windy już nie ma. Ulicą Słowackiego szli sowieccy wyzwoliciele, zachwycili się windą do ostatniej śrubki. Przyszli przesiedleńcy z Kresów, potem lokatorzy z zagęszczenia. Wydrążyli kamienicę Kleina jak termity. Ścianki działowe, dziuple porobione z rabinackich mieszkań. Klozetów przybyło, rury kanalizacyjne jak supły szły po ścianach, ginęły pod ulicą, w Gehennie. Duszne, zagracone korytarze, pokoje w amfiladach. Przy dzwonkach napisane, do kogo, ile razy dzwonić, żeby ten ktoś wyszedł zobaczyć, kto tak dzwoni.
Klein
Klein, interes włókienniczy, zbudował kamienicę w 1912 r. dla rabinów, szamesów i chazanów synagogi reformowanej. Słychać, jak szepcą, mówi Bożena.
Gac
Na trzecim piętrze kamienicy Zygmunt Gac zmartwiony brakiem pracy i że córka nie rodzi, choć jest po terminie. Gac podlewa doniczkowy ogród na balkonie od strony schodów dla służby. Na USG pokazał się Gacom dorodny chłopiec, ale nie kwapi się. Trzy dni spóźniony. Gacowie w kamienicy żyją siódmy rok, 15 lat składania podań i dostali przydział. Poprawiło im się z 35 na 100 metrów.