Fala protestów kibiców rozlewa się po Polsce. Najbardziej napięta sytuacja jest w Legii Warszawa, Wiśle Kraków, Widzewie Łódź i Pogoni Szczecin. Ich ultrasi bojkotują mecze na własnym terenie, a najważniejsze stowarzyszenia kibiców Pogoni nawet zawiesiły działalność. Kibice sprzeciwiają się surowym przepisom oraz zaostrzonym regulaminom klubowym, zabraniającym efektownych opraw z użyciem rac oraz dużych flag, tzw. sektorówek. Dopóki chodzili na mecze, dopingowali według własnych zasad, prowokując klub do wymierzania kar, policjantów do interwencji, a wojewodów do zamykania najaktywniejszych sektorów.
W połowie listopada bojkot zakończyli ultrasi Jagiellonii Białystok, skupieni w stowarzyszeniu Dzieci Białegostoku. Protestowali, bo mieli zastrzeżenia do nowego klubowego regulaminu oraz zbyt ostentacyjnej, ich zdaniem, obecności oddziałów prewencji na trybunach. Udało się jednak osiągnąć porozumienie. Kibice wrócili, funkcjonariusze mniej rzucają się w oczy, a klub obiecał ultrasom, że stosując wewnętrzne przepisy, nie będzie utrudniał im życia. Ale to kompromis pisany palcem na wodzie.
Niedola jednoczy. W geście poparcia dla buntowników kibice innych zespołów powstrzymują się od dopingu przez kilkanaście minut w meczu. Między zwaśnionymi fanatykami obowiązuje zawieszenie broni – goście objęci zakazem wyjazdowym wyrabiają karty kibica przy pomocy miejscowych fanów i bez przeszkód wchodzą na trybuny. Na wszystkich stadionach słychać skandowanie: „Piłka nożna dla kibiców!”. Frekwencja na stadionach spada – całe sektory nowiutkich obiektów świecą pustkami.
Odpowiedzialność zbiorowa
Zaognienie relacji na linii kibice–kluby nastąpiło jesienią 2011 r. po nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych. Kilka miesięcy wcześniej w Bydgoszczy, po zakończeniu finału Pucharu Polski Legia-Lech, kibice obu zespołów wdarli się na boisko. Do starć między nimi nie doszło, ale jeden z zamaskowanych chuliganów Lecha kopnął w plecy telewizyjną operatorkę. Zdewastowano część trybun, straty oszacowano na 40 tys. zł.
W odpowiedzi wojewodowie mazowiecki i wielkopolski zastosowali metodę odpowiedzialności zbiorowej, zamykając dla publiczności stadiony obu klubów. Politycy rządzącej koalicji zagrzmieli: dla stadionowego chuligaństwa pobłażania nie będzie. Protesty kibiców wobec radykalnych działań wojewodów szybko przybrały więc antyrządowe oblicze. Grupy ultrasów jeździły w ślad za tuskobusem podczas jesiennej kampanii parlamentarnej. Radykalnych kibiców wziął w obronę PiS. Sprawa stała się polityczna.
W ultrasów uderzono więc znowelizowaną ustawą. Na niespójność, wieloznaczność i nadmierną surowość niektórych jej przepisów zwracał uwagę m.in. Sąd Najwyższy. Inne krytyczne głosy zbywano koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa podczas Euro 2012. I tak w myśl obowiązującego prawa możliwe jest dziś stosowanie odpowiedzialności zbiorowej (zamykanie trybun, a nawet stadionów w następstwie indywidualnych wybryków) czy domniemanie winy (klub może odmówić sprzedaży biletu na mecz osobie, którą podejrzewa o prowokowanie kłopotów).
– Nie do wiary, że w państwie prawa takie przepisy są stosowane – uważa Marcin Warchoł, doktor prawa z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert Fundacji Republikańskiej, a prywatnie sympatyk Legii udzielający porad kibicom, którzy weszli w konflikt z prawem.
Jakby restrykcji ustawowych było mało, w wielu klubach Ekstraklasy wprowadzono regulaminy narzucone przez policję lub wojewodów, pod groźbą zamknięcia części trybun, całego stadionu lub negatywnej opinii policji w sprawie organizacji meczu. Gdzieniegdzie kibicom zabroniono m.in. rozwijania sektorówek, pod pretekstem utrudnionej identyfikacji ultrasów odpalających race oraz troski o bezpieczeństwo (bo flaga może się zająć od racy). W regulaminie Jagiellonii znalazł się zapis, że klub może odmówić sprzedaży biletu osobie, której wygląd uzna za podejrzany. Klubowe władze stały się dla ultrasów wrogiem. Tym bardziej że nowe przepisy dały im możliwość wydawania zakazów stadionowych. Prezes Pogoni Szczecin Jarosław Mroczek podczas spotkań z przedstawicielami policji nieraz zwracał uwagę, że postawienie klubu w kontrze do kibiców doprowadzi do eskalacji konfliktów. – Ale policjanci tylko się uśmiechali i mówili: teraz wyłapywanie rozrabiaków na stadionach to już nie nasze zmartwienie, tylko pana – wspomina.
– Prawo nam się nie podoba, ale musimy je szanować – dodaje Bogdan Kuzio, odpowiedzialny za sprawy bezpieczeństwa w Legii. – Skoro używanie pirotechniki jest przestępstwem, nie możemy tolerować odpalania rac. Zaprosiliśmy nawet wojewodę na spotkanie z kibicami z Żylety, by dać im do zrozumienia, gdzie jest źródło radykalnej polityki wobec nich. Ale oni wciąż twierdzą, że klub, gdyby tylko chciał, stanąłby po ich stronie.
Sens życia
Dziś można stanąć przed sądem m.in. za używanie na stadionie wulgaryzmów, zasłanianie twarzy, wywieszanie transparentów o nieuzgodnionej wcześniej treści (nawet nieobraźliwej), zmianę miejsca na trybunach, blokowanie przejść ewakuacyjnych. A przede wszystkim za wnoszenie i odpalanie pirotechniki, co kibiców organizujących oprawy boli najbardziej. – Te restrykcje to wejście z butami w kulturę ruchu ultras – uważa Piotr Zejer, szef stowarzyszenia kibiców Lechii Gdańsk Lwy Północy.
Akurat zakaz używania pirotechniki to nie jest wymysł polski, lecz UEFA, czyli europejskiej federacji piłkarskiej. Race stały się złe, bo spowijają dymem boisko i w efekcie trzeba przerywać grę i – co gorsza – telewizyjne transmisje. Ale stadionowi fanatycy nie zamierzali dobrowolnie stać się kibicami drugiej kategorii. Race nie znikły z trybun, a symbolem porażki UEFA był pokaz pirotechniczny urządzony pod nosem Michela Platiniego przez kibiców Barcelony podczas finału Ligi Mistrzów w maju 2011 r.
Przygotowywanie opraw meczowych jest dla wielu ultrasów sensem życia, a ci polscy akurat wyróżniają się w Europie, jeśli chodzi o zaangażowanie i pomysłowość. I nagle obudzili się w rzeczywistości, w której większość form dopingu, do jakich przywykli, znalazła się na czarnej liście. – Przestrzeganie zawartego z klubem porozumienia o nieużywaniu pirotechniki na swoim stadionie wiele nas kosztuje. Co innego na wyjazdach. Czy warto używać rac? Zawsze, nawet za cenę zakazu wyjazdowego – obrazuje punkt widzenia ultrasów Piotr Zejer.
Kto nigdy nie był na stadionie, dla tego kibic jest szumowiną łamiącym zasady dla przyjemności i kipiącym z nienawiści do policji, bojówkarzem wyżywającym się w ustawkach po lasach albo wręcz gangsterem. Ale choć prawdą jest, że Centralne Biuro Śledcze zatrzymało w ostatnich kilkunastu miesiącach trudniących się zorganizowaną przestępczością pseudokibiców, m.in. Lecha, Legii, Widzewa, Lechii, Jagiellonii, Ruchu Chorzów i Zagłębia Lubin, to stawianie znaku równości między ultrasami a bandytami jest nieporozumieniem.
Nowe przepisy mogą jednak patologiom sprzyjać. Bogdan Kuzio mówi, że powtarzamy błędy Niemców – tam też spychano ultrasów do podziemia, a teraz przy okazji spotkań Bundesligi coraz częściej dochodzi do zamieszek, również na stadionach. – W ramiona stadionowych bandytów mogą wpaść kibice, których kluby mogły do niedawna wykorzystać jako sojuszników w walce z patologiami – uważa Cezary Świątczak z Widzewa Łódź.
Klub to my
Ultrasi dużo wymagają, ale wiarygodnością nie grzeszą. Na czele Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców stoi Krzysztof Markowicz, szef Wiary Lecha, skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu i 3-letni zakaz stadionowy za naruszenie nietykalności cielesnej dwojga widzów na stadionie Lecha. Jak podała „Gazeta Wyborcza”, założonej przez Wiarę Lecha B-klasowej drużynie towarzyszą na wyjazdach zadymiarze. Zachowują się agresywnie, skandują rasistowskie hasła, a po jednym z meczów zaatakowali piłkarzy rywali, trzech zostało oplutych. Ultrasi powtarzają w kółko: klub to my. Jeśli nie podoba im się polityka zarządu albo uważają, że piłkarze swoją grą hańbią dobre imię klubu, to ogłaszają dopingowy strajk. Ale potrafią też przyjść silną grupą na trening i przeprowadzić z piłkarzami rozmowę wychowawczą albo poprzebijać opony w samochodach zawodników.
Z trybun lecą przekleństwa pod adresem policji i nielubianych drużyn, zdarzają się antysemickie i rasistowskie zawołania, wciąż dochodzi do ataków na mundurowych (25 z nich zostało rannych podczas zabezpieczania meczów w pierwszej połowie 2012 r.), a z sektorów ultrasów płyną „pozdrowienia do więzienia” dla kolegów. Ultrasi badają, jak daleko mogą się posunąć, by zyskać „szacun” w środowisku.
Na spotkanie z Lechem kibice Wisły przygotowali sektorówkę z napisem: „Nie ma na to leku, finał będzie w grobie, wszyscy cierpicie na galeofobię”. Galeofobia to lęk przed rekinami, a bojówka Wisły specjalizująca się w wojnie na noże ze zwaśnionymi chuliganami nazywa się Sharks. Potem członkowie stowarzyszenia kibiców Wisły tłumaczyli, że rekin jest symbolem wszystkich ultrasów i nie należy tej prezentacji odbierać jako gloryfikowania przemocy. Kto chce, niech wierzy.
W klubach panuje napięcie. O kruchości kompromisów przekonał się m.in. prezes Mroczek z Pogoni. – Mieliśmy z kibicami umowę, że nie będą używać rac. Ponieważ trzymali się obietnicy, wydaliśmy ochronie polecenia, by rewidowała ich pobieżnie. Aż na meczu z Legią odpalono ponad setkę rac. Poczułem się oszukany – mówi.
W ślepą uliczkę zabrnięto w Legii. Kibice z Żylety narażają klub na straty finansowe, odpalając pirotechnikę. Podczas derbowego spotkania z Polonią kilkudziesięciu z nich demolowało zaplecze stadionu i biło się z ochroną, co było do przewidzenia po tym, jak ochrona wkroczyła na Żyletę w trakcie pierwszej połowy meczu pod pretekstem udrożnienia przejść, na wcześniejsze polecenie wojewody. Z drugiej strony zakaz klubowy dostawało się na Legii za używanie wulgaryzmów, wywieszenie transparentu „Wolność słowa”, odliczanie przed rozpoczęciem oprawy, zatrzymanie wykopniętej w trybuny piłki czy przekroczenie stref dla widzów przez osoby zdejmujące z płotów flagi, niezgłoszone wcześniej klubowi.
Najbardziej zadowolona z działania nowego prawa jest policja, chociaż koszty zabezpieczenia meczów są duże (28 mln złotych w pierwszym półroczu tego roku, uwzględniając Euro). We wszystkich klubach można usłyszeć to samo: policja dla własnej wygody najchętniej pozamykałaby trybuny przed ultrasami. Albo każdy mecz ogłaszała spotkaniem podwyższonego ryzyka, co mnoży koszty ponoszone przez kluby.
Policja niestety również podsyca napięcie. Na kibicowskich forach roi się od prowokacji i niepotrzebnych pokazów siły, jakich dopuszczają się funkcjonariusze prewencji, zwłaszcza podczas eskortowania grup wyjazdowych. Podczas jednego z ubiegłorocznych spotkań w Białymstoku, w drugiej połowie funkcjonariusze wkroczyli do młyna, czyli sektora ultrasów, bo uznali, że to najlepszy moment na ustalenie tożsamości osoby prowadzącej doping.
– To, że nie skończyło się wtedy awanturą, jest dowodem naszej odpowiedzialności – mówi Adam Tołoczko, prezes Dzieci Białegostoku.
Do absurdalnych sytuacji dochodziło w ubiegłym sezonie przy okazji meczów Korony Kielce. Kibiców, również niedzielnych, zatrzymywano za najdrobniejsze wykroczenia. – Spotkałem kiedyś w sądzie na oko 50-letniego mężczyznę. Miał kilka zarzutów: używanie niecenzuralnych słów; niestosowanie się do poleceń ochrony, bo wyszedł z meczu przed końcem zdegustowany poziomem; udział w zbiegowisku, bo wracał do domu w grupie kilkunastu innych kibiców; demoralizowanie nieletniego, bo przeklinał w obecności syna – opowiada jeden z pracowników Korony. – W związku z tym zresztą odwiedził go kurator, który sprawdzał, czy chłopak ma w domu ciepłą wodę i miejsce do nauki. Facet był roztrzęsiony, bo pracował w kopalni, gdzie miał styczność z materiałami wybuchowymi. Wyrok mógł go kosztować pracę. Ale został uniewinniony, podobnie zresztą jak większość zatrzymanych. W klubie uważają, że stadion Korony stał się dla policji poligonem doświadczalnym przed Euro.
Złoty środek
Sytuacja staje się coraz trudniejsza. Władze klubów narzekają na spadające wpływy z biletów, piłkarze na ciszę na trybunach, a ultrasów boli nieobecność na meczach. Wszystkie strony powtarzają: trzeba znaleźć złoty środek między priorytetami kibiców żyjących dla dopingu a poszanowaniem prawa i dobrych obyczajów. Zmiany są nieuniknione, tym bardziej że instytucje powołane do ochrony porządku prawnego podpowiadają kibicom, jak się bronić.
Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że od zakazu klubowego kibicowi przysługuje odwołanie w trybie postępowania administracyjnego. Uwagi generalnego inspektora ochrony danych osobowych w sprawie pobieranych przy wyrabianiu kart kibica danych w praktyce uniemożliwiają skuteczne doręczenie zakazów klubowych.
W odpowiedzi na eskalację problemu Ekstraklasa SA rozpoczęła prace nad jednolitym regulaminem imprezy masowej, który miałby obowiązywać od rundy wiosennej. Kluby deklarują gotowość przywrócenia na stadionach miejsc stojących oraz chęć zalegalizowania pirotechniki, ale zmiana prawa to pieśń przyszłości. Kibice biorą więc sprawy w swoje ręce. Stadion Lechii Gdańsk ma być pierwszym w Polsce, na którym wytypowani kibice, jako współorganizatorzy meczu, będą mogli legalnie używać rac – tak jak dzieje się to na stadionach w Skandynawii, Austrii i Szwajcarii. W klubach są ciekawi, czy ten eksperyment wypali.