Agnieszka Rodowicz
18 grudnia 2012
Jak wygląda witariańska wigilia?
Wigilia u surojadków
Będzie tort makowo-figowy z migdałami i tarta czekoladowa. Karpia nie podadzą. Dania nie będą zawierały mąki, jajek, mleka, sera ani miodu. Nie będą pieczone ani gotowane. Marta i Filip urządzają wigilię witariańską.
O Filipie Marta po raz pierwszy usłyszała cztery lata temu. Głośno o nim było, bo wpadł pod nadjeżdżający pociąg metra. Perony na stacji nie były przystosowane dla niewidomych. A on jest aktywny, odważny i stara się, by fakt, że nie widzi, nie przeszkadzał mu normalnie żyć.
O Marcie Filip po raz pierwszy dowiedział się z maila. Leżał wtedy w szpitalu w Szwajcarii. Pół roku. Żeby nie zwariować, pisał bloga. Odzew był spory. Dostawał wiele komentarzy, słów wsparcia.
O Filipie Marta po raz pierwszy usłyszała cztery lata temu. Głośno o nim było, bo wpadł pod nadjeżdżający pociąg metra. Perony na stacji nie były przystosowane dla niewidomych. A on jest aktywny, odważny i stara się, by fakt, że nie widzi, nie przeszkadzał mu normalnie żyć. O Marcie Filip po raz pierwszy dowiedział się z maila. Leżał wtedy w szpitalu w Szwajcarii. Pół roku. Żeby nie zwariować, pisał bloga. Odzew był spory. Dostawał wiele komentarzy, słów wsparcia. Napisała też do niego Marta. Ich listy były coraz dłuższe, maile krążyły coraz szybciej, zaczęły się rozmowy na Skypie, telefoniczne. Pewnego dnia Filip miał już dość. Bólu, cierpienia fizycznego i psychicznego. Nie chciał rozmawiać nawet z Martą. Już miał się rozłączyć, kiedy powiedziała, że jest w nim zakochana. Postanowili się spotkać. Marta przyleciała do Zurychu. Spędzili razem cudowny tydzień, ale tuż przed jej powrotem do Polski pokłócili się. Byli przygnębieni. Los im jednak sprzyjał. A dokładnie pogoda. Kiedy Marta była już nad Warszawą, burza uniemożliwiła lądowanie. Pilot zawrócił do Zurychu. Marta przebukowała bilet i została o tydzień dłużej. Od tego czasu minęły cztery lata. Marta Murawska i Filip Zagończyk są cały czas razem, niemal nierozłączni. Prowadzą wspólnie firmę Rawesome promującą rawfood, po polsku witarianizm, styl życia zakładający jedzenie wyłącznie surowych produktów. – Witarianizm traktowany jest dziś jako nowość – mówi Filip. – A przecież to była pierwotna dieta homo sapiens. Człowiek jadł przede wszystkim owoce, nasiona, orzechy, korzonki, kiełki… I nie gotował. Dopiero potem nauczył się polować i przetwarzać pokarm. Witarianie zwracają uwagę, że człowiek i zwierzęta domowe są jedynymi istotami na ziemi jedzącymi gotowane pokarmy. I tylko one borykają się z wyniszczającymi chorobami. Zwolennicy witarianizmu twierdzą, że tylko surowe warzywa i owoce mogą przed nimi chronić i są najlepszym źródłem życiodajnej siły i energii. Vita to po łacinie życie. Według witarian, zwanych też surojadkami, jedzenie poddawane obróbce termicznej i chemicznej traci wartości odżywcze. Dlatego jedzą tylko to, co da się zjeść na surowo. Lista witariańskich przysmaków jest długa. I oczywiście, jak w przypadku każdej teorii, tyle jej wersji, ilu wyznawców. Jedni jedzą 30 bananów dziennie, inni wcale. Są zwolennicy orzechów nerkowca i ich zagorzali wrogowie. Niektórzy witarianie jedzą surowe mięso, jajka, ryby. Marta jest od trzech lat stuprocentową witarianką-weganką. Zielone talerze Marta do witarianizmu dochodziła stopniowo. Najpierw była kilka lat wegetarianką. Wraz z coraz większą świadomością na temat przemysłowej hodowli krów, świń, kur, a nawet pszczół, która opiera się na przemocy i cierpieniu, zdecydowała się na dietę wegańską, wykluczającą wszelkie produkty pochodzenia zwierzęcego. Witarianizm pojawił się na horyzoncie, kiedy zaczęła eksperymentować w kuchni. – Szukając pomysłów na dania wegańskie, znalazłam przepisy na surowe słodycze – opowiada. Zafascynowały ją. Czytała kolejne książki, poznawała nowe produkty, nawiązywała znajomości z witarianami. – Filip też brał udział w tej zabawie i czasami zaskakiwał mnie witariańskim deserem czy sałatką, które wymyślał. Wbrew temu, co ludzie sądzą, mój chłopak sprawnie operuje kuchennymi narzędziami – śmieje się Marta. Po kilku miesiącach postanowiła na dobre zerwać z gotowanym jedzeniem. Filipowi zdarza się jeszcze zjeść zupę, a nawet mięso czy biały ser. Ale je też dużo surowizn. Po pierwsze dlatego, że odkąd jest z Martą, baczniej kontroluje, co ma na talerzu. Po drugie, w czasie jednej z wizyt u reumatologa okazało się, że ma bardzo odwapnione, rzeszotowiejące kości. Lekarka zasugerowała, że przydałaby się zmiana diety na bogatszą w surowe warzywa i owoce. Filip postanowił się z nimi zaprzyjaźnić. Ale na razie nie decyduje się na żaden radykalizm. – Mój organizm mógłby to ciężko przejść – mówi. Marta to potwierdza. – Przechodzenie na witarianizm lepiej konsultować z lekarzem. Ona też, mimo że od lat na diecie roślinnej, jest pod opieką lekarki przyjaznej witarianom. – Ustaliłyśmy, że bazą mojej diety będą zielone warzywa liściaste: sałata, szpinak, jarmuż, roszponka, rukola, natka pietruszki. Zjadam je głównie jako sałatki. Są witarianie, którzy piją zieleninę w postaci soków i koktajli, szybciej i łatwiej przyswajalnych. Ale ja lubię, kiedy moje jedzenie chrupie – wyjaśnia. Dlaczego zielone warzywa liściaste są podstawą witariańskiej piramidy żywieniowej? – Ponieważ zawierają chlorofil, który jest niemal identyczny z hemoglobiną. Dzięki temu podobieństwu chlorofil wspomaga tworzenie się krwi – tłumaczy Marta. – Zielone warzywa liściaste mają też w sobie proporcjonalnie najwięcej wody, witamin i soli mineralnych – dodaje Filip. I pokazuje tabele dr. Joela Fuhrmana, amerykańskiego dietetyka, autora książki „Eat To Live”. Według niego, zielone liściaste warzywa oraz pozostałe warzywa, rośliny strączkowe i owoce mają najwyższą wartość odżywczą w przeliczeniu na jednostkę energii. Dr Fuhrman, guru wegetarian i wegan, zaleca dużo surówek, ale nie wyklucza gotowania. Dlaczego więc Marta upiera się, że tylko na surowo? – Bo taka dieta jest według mnie najzdrowszym, najbardziej naturalnym sposobem odżywiania – wyjaśnia. Można też jeść produkty suszone, macerowane lub podgrzane. Byle nie traktować ich temperaturą wyższą niż 42°C, ponieważ taka ścina białka, niszczy wiele enzymów i witamin. Ważne jest też, by jeść nieprzetworzone, „czyste” jedzenie, do którego nic nie dodano (bez nawozów, konserwantów, chemicznych barwników) ani niczego z niego nie zabrano (w procesie obróbki). – 100 proc. jabłka w jabłku – mówi Marta. Takie pożywienie organizm wykorzystuje niemal całkowicie. Dzięki temu Marta ma mnóstwo energii i nie zdarza jej się zasypiać po jedzeniu. Choć – jak przyznaje – czasami marznie. Zimą częściej sięga po bardziej skoncentrowane produkty – witariańskie chleby i burgery ze zmielonych i podsuszonych warzyw, kiełków, pestek, krakersy z nasion, orzechów i słodycze. A także pudding z nasion chia, należących do tzw. superfoods. – To produkty uznane za najbardziej wartościowe na świecie – wyjaśnia Filip. Są wśród nich rosnące w Tybecie jagody goji, korzeń maca z peruwiańskich Andów, słodka lucuma z wyżyn Peru, Ekwadoru i Chile, morwy tureckie, surowe kakao, syrop z agawy, sok z trawy pszenicznej, glony i algi morskie oraz wiele innych. Na tej prestiżowej liście są też polskie czarne jagody. Sceptycy zauważają, że superfoods pochodzą często z innych stref klimatycznych – a przecież nawet dziecko wie, że zdrowiej i lepiej dla środowiska jest jeść to, co rośnie lokalnie. Marta i Filip przypominają jednak, że homo sapiens pochodzi z ciepłych rejonów świata i jest do takiego jedzenia nawykły. Podstawą diety witariańskiej jest także woda. Można pić nie tylko czystą H2O, ale i napary z ziół czy owoców. Zalewa się je ciepłą wodą i czeka, aż nabierze ona intensywnego smaku. Można, a nawet trzeba namaczać też w wodzie orzechy. – Chodzi o to, by pobudzić je do życia – wyjaśnia Marta. Rozmoczone uwalniają niektóre enzymy, są lżej strawne i łatwiej je zmiksować. Kiedy się już orzechy czy migdały obudzą, Marta obtacza je w przyprawach, skrapia olejem kokosowym i... suszy w dehydratorze. To urządzenie odwadnia produkty w niskiej temperaturze. – Suszymy w nim też czipsy z jarmużu, bananów czy jabłek, chlebki i burgery ze zmielonych w różnych proporcjach warzyw, orzechów i ziaren – wymienia Filip. Orzechy to ważny składnik w kuchni witariańskiej. Są bogate w białka, tłuszcze, witaminy z grupy B. W nadmiarze mogą jednak powodować rozstrój żołądka. Dzięki swojej konsystencji są bazą witariańskich sosów i ważnym składnikiem ciast i deserów, których przyrządzanie to największa pasja Marty. Używa też do nich suszonych i świeżych owoców, nasion maku, syropu z agawy, sproszkowanej lacumy, surowego kakao czy kruszonych ziaren kakaowca. Spaghetti bez makaronu Za granicą takie produkty można kupić w stoiskach ze zdrową żywnością i zwykłych sklepach. W Polsce witarianizm jest jeszcze w powijakach. – To z jednej strony kłopot, bo większość jedzenia musimy przygotować sami. Z drugiej, nisza na rynku, którą właśnie zagospodarowujemy – mówi z dumą Marta. Jest sobotni poranek. W warszawskiej restauracji Surya przy dużym drewnianym stole zebrało się kilka osób. Marta pokazuje, jak zrobić spaghetti nie tylko bez gotowania, ale nawet bez makaronu. Za to z parmezanem z orzechów brazylijskich. Dodatkiem do sałatki caprese jest natomiast mozzarella z orzechów nerkowca. W menu dzisiejszego kursu są też frytki z kalarepy, burgery z orzechów włoskich, słonecznika i suszonych pomidorów, humus z cukinii i taco z marchwi i buraków. I kilka innych pozycji z kuchni hiszpańskiej, amerykańskiej, tajskiej i meksykańskiej.
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.