Żona Basia wszystko pod kuchnię by wrzuciła, spaliła i spokój. A Gustek nie. Zupełnie jak ojciec. O tych zbiorach dopiero po ślubie się dowiedziała. Nie wie sama, jak mogło się tego aż tyle nazbierać. Nagle on zaczął mówić, że muzeum będzie robił w starej szopie. Kto ci to będzie oglądał, załamała ręce. Ale Gustek dalej zbierał.
Z szopy powoli rzeczy się wylewały, więc przeniósł je do wiejskiej świetlicy. A w końcu do stodoły. Na stodole zawiesił szyld: „Śladami ojców naszych. Wystawa kresowa w Dolinie Łachy”. Teraz, gdy do jego szkółki drzewek we wsi Brzózka, 60 km od Wrocławia, klient z Polski przyjedzie po krzew czy choinkę, Gustek prowadzi czasem podchwytliwą rozmowę. Podpytuje. Czy klient ogród sobie urządza, a jak sobie urządza, a co ma ciekawego, drabinę czy pług, czy go to interesuje. Podpytuje, żeby wyczuć, czy warto otworzyć stodołę. Jak otworzy i klient zrobi „Yyy!”, to Gustek już wie, że było warto. Bo chodzi przecież o to, żeby relikwie przodków ocalić od zapomnienia, szanować i pokazywać.
Warsztat
Na wprost wejścia do stodoły – warsztat kołodziejski ojca Władysława Czyżowicza. Świadectwo wyzwolenia z nauki uzyskał w 1923 r. Wisi teraz nad warsztatem, opatrzone pieczęcią. Gustek, urodzony w 1939 r., pamięta, jak w budynku przy domu tato toczył koła. Dom stał w Sąsiadowicach w obwodzie lwowskim.
Wieś bez prądu jeszcze wtedy, 400 numerów, na siedem kilometrów rowu z rzeką Strwiąż długa. Trzy tysiące mieszkańców, większość spokrewniona. Ojciec Władysław miał 51 kuzynek i kuzynów. W całych Sąsiadowicach może ze dwie żydowskie rodziny i jeden Ukrainiec, który się wżenił i go przechrzcili na Polaka, katolika.