Nabrani na rany boskie
Jak kierowniczka poczty naciągała ludzi na kredyty
Do Krystyny Ch., emerytki, lat 63, przyjechała Zofia Sz. Na miłość boską, mówiła, proszę wziąć pożyczkę na swoje nazwisko. Potrzebuję pieniędzy na bajpasy dla męża. Pani weźmie, ja spłacę w ratach co do grosza.
Kto by nie pomógł na „miłość boską” tudzież „rany Chrystusa”? – mówi Dariusz F., szanowany w całej okolicy emerytowany policjant, który stał się niepisanym rzecznikiem ofiar Zofii Sz. Do niego Zofia Sz. nie pojechała po pożyczkę – za wysokie progi. Wybierała chorych, bezrobotnych, emerytów, którzy sami wiedzieli, co to nieszczęście.
Katarzyna K. też dostała prośbę z półki „mąż”: mąż jedzie za granicę, żeby tam zarobić, bierze bezpłatny urlop, a Zofia Sz. zostaje bez jego finansowego wsparcia. Obecność męża przy tej rozmowie uwiarygodniała prośbę.
Do Marii N., emerytowanej nauczycielki przedszkolnej, Zofia Sz., wówczas kierowniczka urzędu pocztowego, przyszła z koleżanką. Pracownica dodaje powagi i rzetelności. Maria znała Zofię, bo kiedyś była ona druhną na ślubie jej chrześniaka. Kiedy Zofia do niej przyjechała, nawet się przed wzięciem pożyczki wzbraniała. Ale w końcu się zgodziła. I tylko ona jedna zażądała od Zofii Sz. pokwitowania.
Józef K. natomiast jej nie znał. Tyle co z poczty, skąd brał emeryturę. Była zawsze bardzo miła i ładnie ubrana. Zaprosiła go do gabinetu i zapytała, czyby nie wziął. Pojechali do Getin Banku. Józef K. wziął 40 tys. i dał Zofii. Bo czasem trzeba człowiekowi pomóc w potrzebie. Prosiła tylko, żeby nikomu o tym nie mówił. Dobrocią nie ma co się chwalić przed innymi.
Dobroczyńcy
Zawsze miało być szybko. Katarzynę K. Zofia z mężem podwieźli samochodem najpierw do jednego banku. Zawsze wszystkich podwozili mąż albo syn, uczeń technikum. Potem do Eurobanku.