Kamilla Staszak: – Czy Polak w ogóle może zostać dobrym sommelierem?
Andrzej Strzelczyk: – Dlaczego nie?
Chodzi mi o kulturę picia wina, która w niektórych krajach ma długą tradycję, a u nas prawie nie istnieje. Kiedyś rozmawiałam z mistrzem świata sommelierów, Francuzem Philippe’em Faure, którego winna przygoda rozpoczęła się od spróbowania w towarzystwie swojego ojca Muscat de Beaumes-de-Venise, kiedy miał 12 lat. Oczywiście był to jeden kieliszek, a wino lekkie, łatwe i przyjemne, ale zrobiło na nim takie wrażenie, że postanowił zawodowo zająć się winami.
Przedostatnim mistrzem świata sommelierów został Szwed Andreas Larsson, a jego ojczyzna także nie ma długiej winiarskiej tradycji, która moim zdaniem może być czasami dużym obciążeniem. Oczywiście taka kultura przenoszona rodzinnie pomaga, ale Włosi, Hiszpanie czy Francuzi często za bardzo ograniczają się tylko do swoich win, które niezaprzeczalnie znają doskonale, potrafią odróżnić regiony ich pochodzenia, a nawet rozpoznać konkretne winnice.
We współczesnym świecie, gdzie wina pochodzą nie tylko z obszaru Morza Śródziemnego, ważne jest jednak spojrzenie, a raczej smak bardziej globalny. Toskańczyk lub mieszkaniec okolic Bordeaux czy Doliny Rodanu niejednokrotnie pozostaje pod ogromnym wpływem produkcji regionalnej. Wina słoweńskie, rumuńskie, nawet niemieckie, pozostają czasem obiektem nieodkrytym. I tutaj my, Polacy, ale także inne narody pozbawione tej wielowiekowej tradycji, jesteśmy bardziej otwarci na nowości, nasze podniebienia są ciekawe nowych smaków, a początkowa ułomność przekształca się w atut. Dlatego w polskich sklepach znajdziemy wina z całego globu, myślę, że z co najmniej 60 krajów.
A pan pamięta swoje pierwsze wino?