My ze spalonych snów,
My z głodujących jaw.
Za strach i lęk, za lata łez,
Już zemsty nadszedł czas.
Więc zarepetuj broń
i w gołowąsa mierz!
Słychać już stuk lasek o bruk,
Brzmi geriatryczny śpiew.
Więc naprzód, starcy, marsz.
Świat ignoruje nas.
Lecz zadrży młódź i zginie młódź
Z ręki wiekowych mas.
W wydanej sześć lat temu powieści „Rebelia” (z której pochodzi przeróbka Marszu Gwardii Ludowej) nominowany do Paszportu POLITYKI olsztyński pisarz Mariusz Sieniewicz opisał rewoltę staruszków. Krew leje się w niej obficie, ale główna ofiara nie ma skóry ni kości. Jest nią kulturowy owoc rewolty lat 60. Dogorywający dziś bożek młodości, który rządził Zachodem przez pół wieku.
Sześć lat temu wizja Sieniewicza błądziła na pograniczu fantasy i nadrealizmu. Dziś jest to metafora procesu, który zachodzi w większości rozwiniętego świata. Bo najliczniejsza generacja w historii wkracza w starość z impetem podobnym do tego, z jakim 50 lat temu wkraczała w dorosłość. Jak wtedy dzięki swej liczebności i determinacji bezwzględnie upomniała się o przyznanie równych praw młodości, tak dziś bezwzględnie, choć inaczej, upomina się o prawa starości. Pod wieloma względami stoimy więc w obliczu procesu na miarę Paryskiej Wiosny à rebours. A może będzie to raczej jej kolejny etap.
Za siedem lat w Łodzi będzie dwa razy więcej emerytów niż dzieci. W warszawskiej dzielnicy Śródmieście już teraz tak jest. Zdaniem demografów za kilkanaście lat cała Polska będzie miała takie międzygeneracyjne proporcje jak dziś centrum Warszawy. Nawet jeżeli nieśmiała polityka demograficzna rządu da jakieś efekty, tendencja najwyżej zwolni.