Społeczeństwo

Resocjalizacja w kozie

Jak aresztanci pomagają zwierzętom i zwierzęta aresztantom

Krzysztof, więzień z aresztu śledczego w Wojkowicach, pozuje do zdjęcia z kozłem, którym się opiekuje. Krzysztof, więzień z aresztu śledczego w Wojkowicach, pozuje do zdjęcia z kozłem, którym się opiekuje. Piotr Małecki / Polityka
Więźniowie, którzy opiekują się zwierzętami, mają złudzenie wolności. Często po raz pierwszy w życiu okazują uczucia i zauważają, że są dla kogoś ważni.
Młodszy Krzystof, także więzień aresztu w Wojkowicach, ze swoim kucykiem o imieniu Kefir.Piotr Małecki/Polityka Młodszy Krzystof, także więzień aresztu w Wojkowicach, ze swoim kucykiem o imieniu Kefir.
Zenon, więzień aresztu w Wojkowicach, ze świnką Pumbą.Piotr Małecki/Polityka Zenon, więzień aresztu w Wojkowicach, ze świnką Pumbą.
Marcin Grochol, więzień aresztu w Hajnówce, z suczką Werą.Piotr Małecki/Polityka Marcin Grochol, więzień aresztu w Hajnówce, z suczką Werą.
Tomasz Kiersnowski, więzień aresztu w Hajnówce - z Borysem.Piotr Małecki/Polityka Tomasz Kiersnowski, więzień aresztu w Hajnówce - z Borysem.
Daniel z aresztu w Hajnówce z Sonią.Piotr Małecki/Polityka Daniel z aresztu w Hajnówce z Sonią.
Arkadiusz Jankowski z aresztu w Hajnówce i jego pies Res.Piotr Małecki/Polityka Arkadiusz Jankowski z aresztu w Hajnówce i jego pies Res.

Janek, skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo, włosy do ramion, zgłosił się do programu dla siebie. Tylko i wyłącznie. Bo szczerze, co go jakiś kundel obchodzi? Nie, żeby zwierząt nie lubił, bo lubi i zawsze mieli w domu psy, ale co innego swój, a co innego bezpański. Ale potem, jak się raz, drugi jest z tym psem kilka godzin, psiak się cieszy na twój widok, łasi, merda ogonem – cieplej się robi człowiekowi na duszy. Więzienie jest takim miejscem, że trzeba pochować emocje. A przy takim kundlu emocje wracają i jest trochę normalniej.

W pierwszej edycji miał wielkiego, rudego psa, niesamowity kolor, prawie czerwony. Pies ładny, ale całkiem dziki. Jak się do niego podchodziło, kładł się na plecy i piszczał. Nie znał ludzi. Widać było, że polował. Janek poznał po tym, jak pies bawił się pluszową zabawką. Łapał, przyduszał, a potem starał się oskubać z piór. Na koniec kursu robił za talerzem backflipa, czyli fikołka do tyłu. Aportował jak nakręcony. Poszedł do rodziny z dziećmi, do domu z ogrodem. Janek ma nadzieję, że rudy jest szczęśliwy.

Teraz ma Tuńkę, puchatą i niedużą, jak lisek. Podobna do psa, którego miał w dzieciństwie. A może tylko tak mu się wydaje, w końcu to za małego było. A on coraz słabiej pamięta życie z wolności. Siedzi już trzynaście i pół roku, to kawał czasu. Żeby wytrzymać, nie wolno za dużo myśleć. Trzeba sobie jakoś poukładać dzień od apelu rannego do wieczornego i nic poza tym.

Chłopaki nie płaczą

Areszt śledczy w Hajnówce od sześciu lat współpracuje ze schroniskiem dla zwierząt. Zaczęło się od wolontariatu. Więźniowie z małymi wyrokami albo ci, którzy kończą już karę i mogą przejść do systemu półotwartego, pracują w schronisku. Stawiają kojce, reperują budy, sprzątają. Kierowniczka schroniska zauważyła, że aresztanci gadają do psiaków, przytulają je. A że dyrektor aresztu, major Roman Paszko, prywatnie jest psiarzem, wymyślił program resocjalizacyjny dla tych, którzy z więzienia wyjść nie mogą. „Przyjaciele, czyli pies w celi”. Pomysł nowy tylko w Polsce. W Stanach takie programy realizuje się od lat. Dyrektorowi udało się zaprosić do Hajnówki Pauline Quinn, siostrę zakonną, która pierwsza wprowadziła psy do zakładów karnych w USA. A potem zaczęły przyjeżdżać delegacje więzienników z innych krajów, żeby zobaczyć, jak ta dogoresocjalizacja wygląda.

W centrali powstał pomysł, żeby w podobny sposób resocjalizować sprawców przemocy wobec zwierząt. Wytypowano trzy więzienia i do nich na czas programu przewieziono skazanych z ustawy o ochronie zwierząt. W całej Polsce było ich 180, ale nie wszyscy się zgodzili. Najpierw rodzaj psychoterapii, trening zastępowania agresji, potem zajęcia z psami prowadzone przez instruktorów i wreszcie wolontariat w schronisku dla bezdomnych zwierząt. Czy to wszystko przyniosło efekty, jeszcze nie sposób powiedzieć.

W Hajnówce, już po trzech edycjach, dyrektor jest przekonany, że to był dobry pomysł. Na początku więźniowie zgłaszali się, bo czuli w tym interes. Przepustkę dostaną, zarobią na lepszą opinię, wyjdą na chwilę z celi. Ale potem widać było, że budzą się w nich uczucia do psiaków, mają też lepsze mniemanie o sobie. Być może po raz pierwszy są dla kogoś ważni, ktoś im okazuje uczucie, nie odtrąca ich. To, że jest to pies, nie zmienia faktu, iż uczą się w ten sposób kontaktu z drugim człowiekiem. A pies nie ocenia. Nie osądza. Dla psa więzień jest przyjacielem, przewodnikiem. I oni to czują.

– Warto próbować dotrzeć do nich także w ten sposób, bo oni wrócą do nas prędzej czy później – mówi major Paszko. – Nie wyjadą na bezludną wyspę, tylko będziemy musieli z nimi żyć.

Najbardziej spektakularny sukces programu? Osadzony, który brał udział w pierwszej edycji, teraz studiuje w Gdańsku zoopsychologię. I taki, też z pierwszej edycji, który obiecał, że złoży o warunkowe dopiero po zakończeniu programu, żeby pies nie został bez przewodnika, i słowa dotrzymał. No i te łzy Piotrka.

***

Piotrek przyznaje, że płakał, gdy mu powiedzieli, iż Mania nie żyje. Trochę przypominała amstafkę, którą miał na wolności. Może dlatego tak się do niej przywiązał. To był jego pierwszy pies, w pierwszej edycji programu. Świetnie sobie radził na szkoleniu. Na ostatnich zajęciach był trochę ospały. Następnego dnia Mania była tak chora, że nie dało się jej uratować.

Do programu z psami Piotrek zgłosił się z jednego tylko powodu: żeby choć na chwilę wyjść spod celi. No i dla dodatkowych łaźni, tak to tylko raz w tygodniu przysługuje kąpiel, a tu po każdych zajęciach. Potem dopiero zaczął myśleć o psach. Że im też jest źle. Niektóre były bite i to widać. A teraz siedzą za kratami, jak w więzieniu. Nic złego nie zrobiły. Może jak będą nauczone, to ktoś je weźmie? Taką ma nadzieję. Czasem biorą i potem oddają. Ludzie nie są jeszcze przekonani do psów ze schroniska.

Po Mani wyszkolił jeszcze dwie bokserki. Teraz dowiedział się, że jest w schronisku sunia podobna do Mani, i uprosił, żeby mu ją dali. To pitbulka albo prawie, była chyba szkolona do walk. I bita, widać, jak reaguje, gdy się weźmie do ręki coś, co przypomina kij.

Piotrek czuje, że zrobił się spokojniejszy, odkąd bierze udział w programie. Lepiej mu, może to ruch, może świeże powietrze? No i człowiek bardziej się pilnuje. Żeby nie stracić tego, co ma, bo jak zadrze z oddziałowym, to wykluczą z kursu. Więc trzyma język za zębami, nawet jak ktoś prowokuje. I już to wyćwiczył, choć z początku było ciężko. A że już tylko rok został, zaczyna robić plany na wolność. Pracę ma załatwioną, jest dekarzem, jeszcze tylko kurs na zdejmowanie azbestu i będzie bajka. Narzeczona czeka już trzy i pół roku. Obiecał jej, że skończy szkołę i potem wezmą psa. Nie chce tu wrócić. Braci ma po recydywie i wie już, że nie warto. Ojca nie zna, miał dwa lata, jak tato poleciał do Stanów.

Pod celę bym cię wziął

Więźniowie biorący udział w programie to najczęściej skazani za tzw. przestępstwa przemocowe: rozboje, napady, zabójstwa. Do tej pory potrafili rozwiązywać swoje problemy tylko przy użyciu siły. A psy szkoli się wyłącznie pozytywnymi metodami. Nagroda, pochwała, zabawa. Nie ma krzyku, szarpania, nie wolno psa uderzyć i żaden z nich tego nigdy nie zrobił. I przekonują się pomału, że bez siły, bez przemocy można osiągnąć cel. Na początku rywalizowali między sobą. Mój pies lepszy, mój to potrafi, a twój nie. Teraz tworzy się zespół. Ci, którzy są po raz drugi czy trzeci, podpowiadają nowicjuszom.

Cela i więzienie to zamknięty świat, w którym tylko twardym udaje się funkcjonować. Na boisku, z psami, zdejmują maski twardzieli, nie wstydzą się rozmawiać z psem, drapać po brzuchu, przytulać.

***

Gdy jest przerwa w ćwiczeniach, Tomek siada na trawie koło Borysa, dużego kudłatego malamuta, tarmosi go za uszy i przemawia: Pod celę bym cię wziął i byś ze mną na łóżku spał, ale nie wolno. Tomek siedzi już osiem lat, do końca jeszcze dziewięć, a do pierwszej wokandy siedem. Wyrok ma za zabójstwo, ale nie czuje się mordercą. To było pobicie, nie miał zamiaru zabić. Miał 17 lat. Potem matkę na osiedlu palcami wytykali. W jego rodzinie nikt nie siedział, on pierwszy, czarna owca.

Planował iść teraz do szkoły, kucharza zrobić, żeby na wolności nie zaczynać z niczym, ale jeszcze nie prosił o przeniesienie (szkoła kucharska jest w Czarnym i w Potulicach), chce w Hajnówce zostać do końca programu. Ma być jeszcze czwarta edycja. Jak się przeniesie, to tam już piesków nie będzie. A to najlepsza przygoda jego życia od ośmiu lat. Na boisku jest przestrzeń, światło.

Jak człowiek tyle lat siedzi, to zatraca uczucia. Pod celą nie ma przyjaciół, znajomych. Cały czas trzeba się pilnować, żeby za dużo nie powiedzieć. Nie odsłonić się. A z Borysem można bezpiecznie pogadać. Chciałby, żeby Borys znalazł dom.

W psie wszystko jest fajne

Psy wybiera się jak najmłodsze, najładniejsze, koniecznie zdrowe i najlepiej rasowe albo w typie rasy. Takie mają większe szanse na adopcję. Więźniowie zresztą też są wyselekcjonowani. Kwalifikuje psycholog. Na więziennym boisku spotykają się dwie elity. Myśleli, że szkolone psy łatwiej znajdą nowych właścicieli. Ale, niestety, cała druga edycja dalej siedzi w schronisku, a z pierwszej ludzie pobrali i powracały.

Pierwszą edycję programu areszt w Hajnówce zorganizował z własnych środków. Znaleźli sponsorów na zakup klatek do przewozu psów, akcesoriów do szkolenia, zabawek, obroży, smyczy. Na drugą dostali 50 tys. zł dotacji unijnej. Trzecia znowu za własne.

***

Daniel w poprzedniej edycji wyszkolił trzy psy. Najmądrzejszy, Spike, dosłownie wszystko potrafi. Jest znowu w schronisku, bo uciekł od właścicieli. Wyraźnie źle go traktowali, wrócił bardzo chudy. Daniel musiał go znowu odżywić. Swoimi śniadaniami i obiadami. Nie, żeby za dużo jedzenia w więzieniu dawali, ale trzeba się podzielić, jak pies bardzo chudy. Spike ze schroniska też ucieka, górą. Daniel jest przekonany, że to za nim tak tęskni. Psy miał dawno temu, jak był mały.

Był pies pijak, który z ojcem chodził do knajpy i wracali potem razem, ale pies zawsze drugą stroną ulicy. Pies pijak zginął, jak się ich dom spalił. Potem była Diana, jamnik. Jak tata go pobił, rzuciła się na tatę i naprawdę mocno pogryzła.

W psie wszystko jest fajne. Dlatego się zgłosił. No i dlatego, że źle znosi zamknięcie w ciasnej celi, choć właściwie już powinien się przyzwyczaić. Miał sześć lat, kiedy mama zabiła tatę, a jego zabrali do pogotowia opiekuńczego. Potem dom dziecka w Białowieży. Miał osiem lat, kiedy stamtąd zwiał. Dwa lata wolności, chował się w ziemiankach i po znajomych. Odzwyczaił się od szkoły i od spania na wspólnej sali, i z kolejnych domów znów uciekał. Wtedy zaczęli go wozić po zakładach wychowawczych. Potem była rodzina zastępcza.

Do więzienia pierwszy raz trafił jako 17-latek. Za bójki, a bić się musiał za przybrane rodzeństwo. Jeśli się nie wtrącał za nich, to rodzice wyrzucali go z domu albo i gorzej. A bójka za bójką były, bo przeprowadzili się na wioskę i miejscowi ich nie lubili. I tak się wyroki nazbierały. Jeszcze trzy lata mu zostały.

Nie pisał teraz o wokandę, bo chce być na tym kursie z psami. Po skończeniu szkolenia napisze. Ale nie pali mu się na wolność. Rok miał przerwę w karze. Zdążył się ożenić i rozwieść. Chodził do psychiatry, bo ciężko mu się było przestawić na wolność. Przybijało go to wszystko. Za dużo tego, żeby wystartować samemu, zaczynając od zera. Dlatego też się na te psy zapisał. Po kursie będzie starać się o wolontariat w schronisku. Żeby się przyzwyczaić do pracy. Przestawić z siedzenia i nicnierobienia.

Przy psach nauczył się cierpliwości. I opanowania, bo jak jesteś zdenerwowany, to pies nie będzie pracował, żebyś nie wiem jakie smakołyki mu dawał.

Jest do czego wstawać

Więzienie w Wojkowicach na Śląsku było jednym z trzech zakładów karnych, w których przeprowadzono program resocjalizacyjny dla sprawców przemocy wobec zwierząt. I właśnie w Wojkowicach, gdzie od lat już współpracują z Fundacją SOS dla Zwierząt z Sosnowca, wyszło to chyba najlepiej. W schronisku, gdzie poza psami i kotami regularnie trafiają konie, a nawet owce, świnki i kozy, więźniowie odbywający karę w systemie półotwartym pracują jako wolontariusze.

***

Piotr ma 27 lat, pięć i pół roku już siedzi, zostało 29 miesięcy. Od marca zeszłego roku pracuje w schronisku, głównie w kociarni i z psami. Trochę jest tych psiaków, koło sześćdziesięciu, niektóre szkoli, nie wszystkie, bo do takich trudniejszych to już trzeba fachowca, ale podstawowych rzeczy je nauczył. Z psami ma największe doświadczenie: szkolił swoje dwa kundelki.

Krzysztof, 29 lat, cztery lata w więzieniu, do końca jeszcze osiem miesięcy, pracuje tu już półtora roku. Jak wyjdzie, to chciałby jeszcze stajnie dla koników dokończyć, więc będzie przyjeżdżał, daleko nie ma. Na przepustkach też często zagląda, zawsze jest sporo roboty przecież. W domu były psy, świnki, konie.

Przy zwierzętach jest do czego co rano wstawać.

Polityka 09.2013 (2897) z dnia 26.02.2013; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Resocjalizacja w kozie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną