Joanna Cieśla: – Od której jest pan dzisiaj w pracy?
Wojciech Burszta: – Od dziewiątej.
Jest 18. Jak dalej wygląda pański grafik?
Gdy dotrę do domu, przygotuję materiały na jutrzejsze zajęcia i zapewne pójdę spać. Może przy kolacji uda mi się zamienić kilka zdań z żoną. Żona też dziś pracowała w domu nad wydawnictwami.
Mnie może uda się przeczytać dziecku bajkę, jeśli nie zaśnie przed moim przyjściem. W swojej książce „Kotwice pewności” pisze pan, że traktujemy życie rodzinne jak zbiornik czasu, z którego można czerpać, ile się chce, by popracować i załatwić różne bieżące sprawy. Czasem sięgamy po tyle, że już nic nie zostaje.
Przesiąkamy toczącą się na wszystkich frontach walką o status, o prestiż, o dobra. Oczekujemy od siebie samych i od małżonków – bo przeglądamy się w nich jak w lustrach – że będziemy zawsze w czołówce. Jeśli w tej konkurencji wiedzie nam się dobrze – to dobrze. Jeśli nie, to przeżywamy ogólną frustrację, która odbija się też na tym, jak nam jest ze sobą. Jednocześnie nie mamy jednak kiedy ze sobą być – spokojnie, monotonnie, w wolno płynącym czasie.
Dlaczego to takie ważne? Bo ten krótki czas, który dla siebie mamy, może być świetnie wykorzystany – jeśli wypełnimy go rozmową, pracą nad naszymi relacjami?
Owszem – możemy w coraz krótszych odcinkach coraz szybciej płynącego czasu starać się coraz bardziej doskonalić nasze relacje, czerpać z nich coraz większą satysfakcję, coraz więcej załatwiać. Tyle tylko, że w ten sposób przykładamy do życia i do czasu z rodziną te same kryteria co do pracy zawodowej – efektywności i opłacalności.