Społeczeństwo

Wolne ptaki

Bezrobotni boją się pracy

Badanie CBOS z maja 2012 r. wykazało, że 57 proc. polskich bezrobotnych pozostaje bez pracy dłużej niż rok, z czego aż 28 proc. ponad 5 lat. Badanie CBOS z maja 2012 r. wykazało, że 57 proc. polskich bezrobotnych pozostaje bez pracy dłużej niż rok, z czego aż 28 proc. ponad 5 lat. Kuba Stężycki / Forum
U sporej grupy bezrobotnych na wieść o ofercie pracy w oczach pojawia się strach. Ułożyli życie po swojemu. Paradoksalnie czują się lepiej niż ci, którzy pracy jeszcze szukają.
Migający się od pracy są dużo bardziej zadowoleni z życia niż ci, którzy jej poszukują – lepiej oceniają swoje stosunki z najbliższymi, sytuację finansową rodziny, perspektywy na przyszłość.Mirosław Gryń/Polityka Migający się od pracy są dużo bardziej zadowoleni z życia niż ci, którzy jej poszukują – lepiej oceniają swoje stosunki z najbliższymi, sytuację finansową rodziny, perspektywy na przyszłość.

Resort pracy chwalił się przed laty, że szykuje obowiązkową terapię. Długotrwale bezrobotni mieliby 10 godzin tygodniowo pracować na rzecz gminy i drugie tyle z trenerem, który będzie ich motywował, uczył, jak poruszać się po rynku pracy. Tak przez dwa miesiące. A potem jeszcze ewentualne szkolenia, prace interwencyjne, wsparcie agencji pracy. Kto nie zechce uczestniczyć w programie, na 9 miesięcy wypadnie z rejestru bezrobotnych, czyli straci prawo do ubezpieczenia zdrowotnego.

Elżbieta ma zasady

Zna na pamięć ceny produktów w okolicznych sklepach. Wie, gdzie mają miód tańszy o złotówkę, gdzie kupi ulubioną oliwę w najlepszej cenie. Często w grę wchodzi różnica kilkudziesięciu groszy. Gdy musi pójść do dentysty, starannie analizuje oferty różnych gabinetów, porównuje wyposażenie, ceny, gwarancje, jakie daje lekarz.

Ta 50-letnia absolwentka pomaturalnej szkoły bibliotekarskiej, niegdyś zatrudniona w archiwum prasowym, przestała pracować 20 lat temu, gdy wraz z mężem z przyczyn mieszkaniowych przeniosła się z Trójmiasta do Sierakowic na Kaszubach. Miejscowość (ponad 7 tys. mieszkańców) ma status wsi, choć funkcjonuje jak prężne miasteczko – dużo sklepów, punktów usługowych, firm. Elżbieta jest przekonana, że miejscowi zatrudniają głównie rodzinę, znajomych. Dlatego nigdy nie pytała tu o pracę. Jej mąż, inżynier elektronik, jakiś czas pracował. Jeździł po całej Polsce, zakładając telefonię. Dobrze zarabiał. Ale gdy firmę dotknęły redukcje, poczuł się zmęczony, postanowił odpocząć. Jakby zaraził się inercją żony. Zaczęli żyć z oszczędności.

Płaszcz Elżbieta kupuje jeden na wiele lat, z promocji dobrej polskiej firmy. Po buty, żeby były solidne i trwałe, jeździ do Trójmiasta. Kiedyś przy takich okazjach koleżanki oferowały jej nocleg. Z czasem przestały. Ciągle zajęte, w pogoni, której ona nie rozumie. Tłumaczą: nie chodzi o pieniądze, ale o przetrwanie na rynku pracy.

Elżbieta przez lata odhaczała się w rejestrach Powiatowego Urzędu Pracy w Kartuzach, żeby mieć ubezpieczenie zdrowotne. W 2009 r. w PUP wpadli na pomysł, by ją zaktywizować. Wysłali na warsztaty psychologiczne, potem kursy komputerowe, wreszcie 4-miesięczny płatny staż w portalu internetowym. Narzekała na zmęczenie („Jak się pracuje, to się bywa zmęczonym” – mówiły zniecierpliwione koleżanki). Na właścicieli portalu też narzekała – wykorzystują pracowników, zatrudniają na umowy o dzieło, bez ubezpieczenia, bez składki emerytalno-rentowej, a wymagają pracy w wyznaczonych godzinach. Do obowiązków należy pozyskiwanie płatnych reklam. Jeśli ktoś nie wyrobi normy, to potrąca mu się z wynagrodzenia. To stresujące.

W portalu po stażu proponowali 3 tys. zł miesięcznie. Nie została. Uważa, że postąpiła słusznie: umowy śmieciowe to wyzysk i tyle. A ona ma zasady i godność. Koleżanki nie kryły dezaprobaty. Więc nie chce już o tym rozmawiać. Ani o tym, czy nadal żyją z mężem z oszczędności, czy może on łapie jakieś fuchy, które ratują ich domowy budżet. Z pomocy społecznej nie korzysta.

 

Bez roboty lepiej

Badanie CBOS z maja 2012 r. wykazało, że 57 proc. polskich bezrobotnych pozostaje bez pracy dłużej niż rok, z czego aż 28 proc. ponad 5 lat. Tylko 13 proc. pobiera zasiłek dla bezrobotnych, 10 proc. korzysta ze wsparcia pomocy społecznej bądź instytucji charytatywnych, 13 proc. żyje z oszczędności, 27 proc. z wykonywania prac dorywczych, 1 proc. wyprzedaje swoje mienie. Co czwarty bezrobotny przyznał się do tego, że zrezygnował z szukania zajęcia.

Co się kryje za bezpowrotną rezygnacją z pracy? W 2007 r. naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego przebadali grupę 500 osób, które Powiatowy Urząd Pracy w Malborku za brak wymaganej aktywności wykreślił ze swoich rejestrów. Określili ich mianem trwale bezrobotnych. Psycholog pracy dr Sylwiusz Retowski ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej wyniki badań przedstawił w monografii „Bezrobocie i odpowiedzialność” (2012 r.) w rozdziale: „Trwale bezrobotni: czy istnieje alternatywny model życia?”.

Wyszło, że migający się od pracy są dużo bardziej zadowoleni z życia niż ci, którzy jej poszukują – lepiej oceniają swoje stosunki z najbliższymi, sytuację finansową rodziny, perspektywy na przyszłość. Było im tylko niewiele gorzej niż statystycznemu Polakowi. Nawet sytuacja w kraju jawiła się im w jaśniejszych barwach. W zasadzie od poszukujących pracy nie różnili się tylko w ocenie dwóch kwestii – stanu zdrowia oraz stosunków z kolegami i przyjaciółmi.

Choć w ich domach dochody na członka rodziny były na ogół mizerne, tylko co czwarty badany uważał stopień zamożności swojej rodziny za niski, a co drugi sytuował ją na średnim poziomie. W gronie zamożnych widział się co piąty badany. Najczęściej jako źródło utrzymania wymieniali etatową pracę innego członka rodziny (47 proc.). Ze wsparcia pomocy społecznej korzystało 29 proc. badanych; 28 proc. podejmowało prace dorywcze (częściej mężczyźni). Rzadziej wymieniane źródła dochodów to renta, prace sezonowe, emerytura, wsparcie krewnych. „W tym czasie, jak straciłam pracę, to wychowałam dzieci połowy ludzi tutaj, bo wszyscy do mnie przynosili i zawsze coś tam zapłacili” – opowiadała jedna z badanych kobiet.

Bogdan się nie przemęcza

Dużo mu nie potrzeba. W dzielnicowym sklepie ścinki z wędlin są po 5 zł za 1 kg (w centrum po 9 zł), pół kilograma najtańszego makaronu w Tesco kupi za 60 gr. Ze ścinków co lepsze kładzie na kanapki. Resztę kroi, podsmaża z cebulką, miesza z gotowanym makaronem, podlewa bulionem. Papierosy skręca sam. Mieszka w suterenie przy przedszkolu na obrzeżach Gdyni – za koszenie trawnika i odśnieżanie.

Siwy, czerstwy, 57 lat, technik mechanik. Od lat w budownictwie. Na czarno – w firmie kuzyna, potem w Niemczech („Miałem kasiorę, żona nie pracowała”). Kryzys dopadł go w Norwegii, wyjątkowo przy pracy legalnej. Wrócił do kraju, został gospodarzem terenu w spółdzielni mieszkaniowej, na umowę-zlecenie, która skończyła się 1 stycznia 2011 r. Zarejestrował się jako bezrobotny. Ofert nie było. Urząd pracy zaproponował mu prace społecznie użyteczne – 40 godzin miesięcznie za 308 zł. W przedszkolu w centrum Gdyni. Z pomocy w ramach Klubu Integracji Społecznej dostał bilet miesięczny na autobus i możliwość udziału w zajęciach aktywizujących (barwił tkaniny w technice batiku). Pomoc społeczna sfinansowała mu kurs dla instalatorów.

Przez ostatnie dwa lata żył biednie, ale pracy nie szukał. – Wiadomo było – relacjonuje – co robić, żeby mieć elementarną stabilizację. Wolałem te 308 zł niż kanarka na dachu – pracę, którą dziś można mieć, a jutro nie mieć. W dodatku człowiek się nie przemęczał.

W przedszkolu bywał przez 10 dni w miesiącu po 4 godziny. Dostawał darmowe śniadanie i obiad. Z fuch miał średnio 300–400 zł miesięcznie.

 

Przewidywalność ponad wszystko

Dr Retowski tłumaczy, że jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest kontrola nad własnym życiem. Znalezienie się na bezrobociu oznacza utratę kontroli, stres, zły nastrój, choroby. Jedni szukają pracy do skutku, inni adaptują się, obniżają aspiracje, zamykają się w świecie najprostszych potrzeb – dach nad głową, ciepło i jedzenie. Kiedy udaje się to osiągnąć (także przy zastosowaniu różnych wspomagaczy typu pomoc społeczna, praca na czarno i inne formy zapobiegliwości), zyskują elementarną równowagę psychiczną. Świat dookoła staje się nieprzyjazny, niesprawiedliwy, ale przewidywalny. I tej przewidywalności nie chcą utracić. Paradoksalnie, im większe bezrobocie i tańsza praca, tym silniejsze przesłanki, by trwać w takiej niszy. Tacy trwali nicnierobiący tworzą często całe enklawy, swoiste wyspy, także w dużych miastach. Nierzadko ze specyficznym systemem poodwracanych norm i wartości: będę wyśmiany nie za to, że jestem biedny i niezaradny, ale za to, że za małe pieniądze zasuwam codziennie do pracy.

Kiedy PUP w Gdańsku kazał się bezrobotnym zdeklarować, komu faktycznie chodzi o pracę – na listę wpisał się co trzeci klient.

Anna może się zdenerwować

Ma 40 lat, ale wygląda dużo młodziej. Mężczyźni oznaczali dla Anny wyzwolenie od pracy. Właściwie długo nie wiedziała, czym jest prawdziwa praca. A to była w ciąży, a to wychowywała dzieci. Od przypadku do przypadku znajomi podrzucali jej oferty zajęć dorywczych.

Z mężem wiązali koniec z końcem, bo sąsiadka udostępniła im mieszkanie w zamian za opiekę. Ale w 2002 r. mąż stracił pracę. Uparł się, by wyjechać do Niemiec. Małżeństwo się rozpadło. Trafiła do pracy w przetwórni ryb. Zimno, mokro, ciężko, szybko. Ale sporo pań pracowało tam 20–30 lat i chwaliły. Ona zwolniła się po 11 miesiącach. Była w ciąży z nowym mężczyzną. Dostała zaliczkę alimentacyjną na dzieci z pierwszego związku (razem miała już troje). W 2007 r. poszukała nowej pracy – w szatni szkoły wyższej. Co drugi dzień 12 godzin. Dziećmi w tym czasie zajmował się partner. – Czułam, że życie wymyka mi się spod kontroli – wspomina tamten okres. – Byłam przyzwyczajona do stabilizacji. Zrezygnowałam po trzech miesiącach.

W 2012 r. posypał się jej drugi związek. Partner zabrał córkę (9 lat) i zamieszkał u rodziców. Starsze dzieci (18 i 13 lat) zdecydowały się osiąść z ojcem w Niemczech. Anna wylądowała u swoich rodziców, egzystuje na ich koszt. Oni się denerwują, że nie szuka pracy.

Ukończyła kurs florystyczny, ale myśli, że gdyby przy pracodawcy miała ułożyć bukiet, to mogłaby się zdenerwować i nie podołać zadaniu.

Nic na siłę?

Gdy ministerstwo ogłosiło swój plan aktywizacyjny, przypomniała się toczona za komuny walka z „niebieskimi ptakami”. Ale wtedy nie było takiego bezrobocia (dziś ok. 2,3 mln osób). Może zanim sypnie się groszem na tę tzw. aktywizację, warto ­ocenić, czy w przypadku tej grupy mają sens kosztowne ­zabiegi, skoro nie wystarcza pracy dla tych, którzy jej naprawdę chcą?

Według dr. Retowskiego alternatywni i długotrwale bezrobotni wymagają specjalnego podejścia. Z tymi, którzy długo poszukują pracy, lecz chcieliby ją znaleźć, jest łatwiej. Są w kiepskiej kondycji psychicznej, więc trzeba sprawić, by choć trochę uwierzyli w siebie. Zupełnie inaczej z alternatywnymi – oni w siebie wierzą. – Pierwsza faza pomagania często musi polegać na tym, że pokazujemy takiej osobie szerszy kontekst, by zdała sobie sprawę ze swojej biedy. I to jest niezwykle bolesne.

No bo przecież Elżbieta z mężem czytają książki. Chodzą na spacery z psem. Celebrują zdrową kuchnię. Żyją nieśpiesznie, acz bardzo skromnie.

Bogdan latem jeździł do Rewy, wędrował brzegiem morza. – Przyjemnie – opowiada. – Zbierałem rośliny wydmowe. Założyłem ogródek. Anna: – Po co mam stukać do wszystkich drzwi, mogę od tego dostać większego doła. Nie uważam, że do celu trzeba dążyć wszystkimi siłami. Takie zachowania wypalają. A ja może jestem zbyt słaba.

Polityka 14.2013 (2902) z dnia 02.04.2013; kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Wolne ptaki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną