Nie byłem w Romie przez kilka lat, ale i tak wspomnienia z tej maciupeńkiej knajpki włoskiej miałem bardzo dobre. Miła, iście włoska atmosfera, doskonałe jedzenie, dobra karta win i sympatyczna obsługa.
Po latach stwierdziłem, że Roma rozrosła się i z jednej salki z sześcioma stolikami i stała się lokalem w kilku salach, w tym także dla tych, którzy chcą więcej intymności albo urządzają rodzinne przyjęcie wymagające odcięcia od obcych gości. Wystrój i atmosfera – na szczęście – pozostały bez zmian.
Poszerzyła się też karta dań i karta win. Obie są na najwyższym, prawdziwie rzymskim, poziomie. Obsługa nadal bardzo sympatyczna, sprawna, szybka i spełniająca najbardziej nawet wymyślne pomysły gości.
Po złożeniu zamówienia warto poprosić o tzw. koperto (to w Italii oznacza zarówno opłatę za ułożenie talerzy oraz sztućców, ale także podanie oliwy z ciepłym pieczywem). I oliwa, i gorące ciabaty są przepyszne. Trzeba tylko uważać, by nie przeholować, bo kolejno wpływające na stół dania nie są małe, a za to wszystkie doskonałe.
Duży wybór past czyli makaronów, sporo ryb oraz owoców morza, świetne mięsa. Najwyższe pochwały wywołuje risotto z owocami morza i ośmiornica z grilla z risotto milanese. Warto się poświęcić ryzykując, że uznani zostaniemy za obżartuchów i zamówić także przysmak szefa, czyli paseczki polędwicy wołowej duszone z pieczarkami i parmezanem w ostrym różowym sosie, a także kurczaka z truflami, suszonymi pomidorami i marynowaną cebulką.
Są oczywiście także i desery, ale po takim menu myślę, że nie wystarczy już na słodkości sił.
Na koniec więc – zgodnie z włoską tradycją – trzeba wypić espresso i kieliszek lodowatej grappy na poprawienie trawienia. No i oczywiście zaplanować kolejne wizyty przy Grottgera.