Wśród 10,5 mln uchodźców na świecie 1 proc. podróżuje inaczej niż wszyscy. Nie wsiadają na ponton, żeby przepłynąć na drugi kontynent, nie chowają się w bagażniku ciężarówki, żeby dotrzeć do innego miasta. To mają już za sobą. Teraz czekają – czy zostaną wybrani? Czy to, co mówili w wywiadach, przekona urzędników? Czy spełnią jedno z sześciu kryteriów zagrożenia życia lub zdrowia w ojczystym kraju? Czy trafią do Ameryki, czy raczej do Norwegii? Słowem, czy zakwalifikują się do programu przesiedleń UNHCR (Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców). Gdy decyzja w końcu zapadnie, każdego roku 750 z nich dowie się, że pojedzie do Wielkiej Brytanii. A 90, że zamieszka w Sheffield, w północnej Anglii, w hrabstwie South Yorkshire. Na lekcjach orientacji kulturowej wezmą do ręki funta, a na zdjęciach zobaczą, jak wygląda królowa i piętrowy autobus. Potem dostaną do ręki bilet na samolot, na lotnisku przywita ich asystent, który pomagać im będzie przez cały następny rok. Zabierze do przygotowanego wcześniej mieszkania i powie: To jest wasz nowy dom.
Powitanie. Maitham z Iraku
Nowy dom wydał się Maithamowi przede wszystkim dość zimny. Z Iraku wylatywali przy plus 45 st. C. Do Anglii przylecieli w minus 5. Dopiero czwarta po południu, a już ciemno. Zima, luty, 2009 r. Do zobaczenia jutro, powiedział asystent i zamknął za sobą drzwi. Nie mieli nawet jak zadzwonić do rodziny. Poczekajmy, aż przyjdzie do nas sąsiad, może pożyczy nam telefon, powiedział Maitham do swojej żony Narjes i trzech córek: Zahry, Marim i Zynab. W Iraku, gdy ktoś nowy sprowadza się do okolicy, sąsiedzi przychodzą i go witają.