Społeczeństwo

Ofiary adopcji

Adopcja bez happy endu

Najwięcej polskich dzieci adoptują Włosi. Uchodzą za dobrych rodziców – proces adopcyjny trwa tam 5 lat, w Polsce 9 miesięcy. Najwięcej polskich dzieci adoptują Włosi. Uchodzą za dobrych rodziców – proces adopcyjny trwa tam 5 lat, w Polsce 9 miesięcy. Roy McMahon / Corbis
Jeśli zamierzacie adoptować dzieci, lepiej sprawdźcie, czy nie są już wystawione na międzynarodowej giełdzie.
Państwowe ośrodki adopcyjne finansowane są z budżetu marszałka, tak samo jak katolickie, czyli niepubliczne.BEW Państwowe ośrodki adopcyjne finansowane są z budżetu marszałka, tak samo jak katolickie, czyli niepubliczne.

Budowa

1 Sylwia: zbliża się do pięćdziesiątki, prowadzi własną firmę public relations w wielkim mieście. Przystojna i niezależna. Marek: partner Sylwii, młodszy od niej, architekt, przystojny i liczący się w branży.

Mają piękne mieszkanie w dobrej dzielnicy, dobre samochody i dobre wakacje, jeśli czas pozwoli. Nie mają dzieci, ale chcieliby adoptować – dużo o tym rozmawiają. Dla Sylwii to naturalne, że gdy człowiek dochodzi do pewnego poziomu w życiu, nabiera potrzeby pomagania innym, dawania z siebie.

W 2011 r. Sylwia zostaje wolontariuszką w podmiejskim domu dziecka.

2 W grudniu 2011 r. Sylwia i Marek mają plany wyjazdowe na święta ze znajomymi.

Ale w domu dziecka, z którego na czas świąt prawie wszystkie dzieci wyjeżdżają do rodzin i opiekunów, troje dzieci nie ma dokąd pojechać. Andżelka: 4 lata, sama słodycz. Jej brat Andrzejek: 8 lat, rzeczowy jak dorosły. Ich brat z innego ojca, Nikodem: 15 lat, ślimak w skorupce.

Sylwia z Markiem nie jadą w swoją stronę, biorą dzieci na święta, te święta razem są jakieś pełniejsze sensu. Przychodzi Mikołaj z agencji Mikołajów, cudem dostępny w najświętszym terminie. Rezolutny Andrzejek skłonny jest z Mikołaja drwić, ale starzec skądś wie, że mały nie lubi czytać i ma dla niego „Dzieci z Bullerbyn”. Andrzejek taki jest zdziwiony, że w sekundę cofa się w dzieciństwo, zabawnie to wygląda.

Ciekawie jest patrzeć, jak ci mali, samotni ludzie zdobywają dizajnerskie mieszkanie – poczynając nieśmiało od kątów, przez łazienkę i sypialnię, po białą kanapę z salonu. Aż po, chyba nawet, miejmy nadzieję, tymczasowy zanik samotności.

Ale co będzie z nimi dalej, to się jeszcze zobaczy, to się przedyskutuje na spokojnie.

3 Przez cały 2012 r. Sylwia ma urwanie głowy z pasjonującym projektem z dziedziny kultury – prestiżowa kampania, o której głośno na mieście, grant z budżetu państwa. Marek ma konkursy architektoniczne, demiurgiczne i czasochłonne dzieło.

Na szczęście jest dobra atmosfera wokół Sylwii i Marka w domu dziecka, zarówno w gabinetach dyrekcji, jak w części mieszkalnej – u Andżelki i jej braci. Pełen wsparcia jest sąd rejonowy – Sylwia pisze standardowo: „zwracam się z uprzejmą prośbą o pobyt dzieci pod moją opieką”, podaje terminy oraz wymienia atrakcje, jakie dzieciom przygotuje, a zgoda sądu okazuje się miłą formalnością.

Dzieci swobodnieją w bieli mieszkania, wśród indyjskich bibelotów z podróży Sylwii i Marka. Nikodem zaczyna się odzywać, Andrzej czyta „Dzieci z Bullerbyn”.

I spinają się – ale ze zrozumieniem – kiedy wracają do domu dziecka, do boazerii i lamperii.

A raz Andżela w białej kuchni bierze telefon Sylwii i mówi: halo, halo, tu mówi mama Natasza. Sylwia podejmuje zabawę, mówi: dzień dobry pani, w czym mogę pomóc? Dziewczynka patrzy prosto w oczy, bo to nie jest zabawa, mówi: chcę powiedzieć, że chłopcy wracają, a Andżela zostaje tu. Sylwia ze ściśniętym gardłem: na jak długo? Andżelka jako mama Natasza: na zawsze.

4 Natasza: wiek nieznany, pewnie około czterdziestki, Ukrainka.

Sylwia nigdy jej nie widzi, ale słyszała o niej opisowo: farbowana, buty obcasy, moda mini. Natasza przyjeżdża do Polski z Nikodemem, gdy ten ma 3 lata; być może to ludzki szmugiel, bo mały nie ma żadnych dokumentów na swoje istnienie. Mama Natasza poznaje Polaka i rodzi kolejnych dwoje dzieci, ale życie ją atakuje alkoholem i napada indolencją. Mama zapomina rozmawiać z Nikodemem, trzeba go wycofać z pierwszej klasy podstawówki z powodu braku zasobu podstawowych słów. Mózg Nikodema jest jak kamień, mówią psychologowie, jednak dobrze reaguje na terapię. W domu dziecka trójka rodzeństwa mieszka 2,5 roku, trzymają się razem: Nikodem jest siłą, Andrzejek rozumem, a Andżela ich księżniczką.

Natasza wzbudza się elipsoidalnie, ogarnia ubraniowo, odwiedza dzieci w domu dziecka, ale potem znika w wielkim mieście. Ma ostatnią próbę rodzicielską przed odebraniem praw, ale to wtedy dzieci przestają chodzić do przedszkola i szkół, chodzą całymi dniami w piżamach. Mama Natasza gubi wątek jako mama.

Sylwia i Marek przyjeżdżają wielkim, stylowym samochodem z dwoma fotelikami dla dzieci, żeby im zrobić święto.

5 W białym mieszkaniu są nowe dziecięce komplety pościelowe i dziecięca nakładka na deskę sedesową. Święta bywają coraz częściej – przez 2012 r. Sylwia z Markiem zabierają dzieci na weekendy, na Wielkanoc, na wakacje, na obozy z nauką angielskiego. Znajomi Sylwii i Marka zrzucają się na te wyjazdy dzieci – wszystko ma być w najlepszym gatunku. Żeby dzieci miały punkty odniesienia, mówi Sylwia, żeby wyszły z norek. Tydzień obozu najlepszego sortu kosztuje 1,5 tys. od osoby. Nikoś chodzi na lekcje muzyki.

Sylwia i Marek zapisują się na certyfikowany kurs dla rodziców zastępczych. Wśród przedmiotów: więź a rozwój dziecka, opiekun nauczycielem więzi, dobra rozmowa, przygotowanie do decyzji. A także: strata.

W grudniu 2012 r. Sylwia pisze swoją standardową prośbę do sądu rejonowego: „w dni wolne od obowiązków szkolnych chciałabym kontynuować spotkania z dziećmi, a w okresie świątecznym pragnę zapewnić dzieciom aktywny wypoczynek w górach”.

 

Rozbiórka

1 W grudniu 2012 r. uśmiechy na twarzach wszystkich bohaterów zamierają tak nagle, że trudno w to uwierzyć. Dzwoni do Sylwii gabinet dyrekcji domu dziecka z suchą informacją, że sąd nie wyraził zgody na jej prośbę.

Mimo suchości gabinet twierdzi koncyliacyjnie, że nie wie, o co sądowi chodzi.

Sąd rejonowy był do tej pory tak miło przewidywalny w przydzielaniu prawa do opieki, że Sylwia z Markiem już zapłacili za świąteczny wyjazd z dziećmi. Czas się cofa, jest jak przed rokiem – w pustym domu dziecka zostanie przykrytych kocami z uwagi na wyziębienie relacji i kaloryferów troje tych samych dzieci: Nikodem, Andrzejek i mała księżniczka z rudymi włosami.

Sylwia pyta sąd rejonowy, o co chodzi, a sąd nie kryje: „odmowa zgody na przepustki małoletnich jest uzasadniona negatywną opinią placówki (dyrektor domu dziecka)”.

Ostatnie zdanie odbiera sen: „jak również wszczęciem procedury adopcyjnej wobec małoletnich”.

2 Sylwia nie może spać i jeść.

Pojawia się nagle tych dwoje Włochów, Sandra i Massimo, katolicy. Są zainteresowani adopcją rodzeństwa przez katolicki dom adopcyjny: przyjeżdżają do polskiego domu dziecka raz, jesienią 2012 r., rozejrzeć się w dzieciach. Andrzejek taki rezolutny i rokujący, Andżela taka przytulna. Nikodema nie chcą, bo już mają w domu jednego piętnastolatka. Poza tym Nikodem jest dziwny.

Wieczorem, po spotkaniu, dzwoni do Sylwii mały Andrzejek z instynktem handlowca: ciociu, przyjechali Włosi, co mają być naszymi rodzicami, i powiedzieli, że będę miał swój pokój i grał w piłkę nożną, a Andżela będzie chodziła na balet.

Oferta padła, myśli Sylwia. Mogłaby przebić ofertę w minutę, myśli. Ale opanowuje się – to nie licytacja. Jeśli chodzi o dzieci, człowiek chowa pazury.

Znowu się denerwuje – w gabinecie dyrekcji domu dziecka mówi, co myśli.

A potem ma wyrzuty sumienia, że zachowuje się niedyplomatycznie. Ponieważ cały gabinet wypełnia natychmiast gorszy rodzaj energii, panie się usztywniają i już tylko słodko-kwaśno mówią, że nic nie jest przesądzone i żeby się nie martwić. Andżela, Andrzej i Nikodem jadą na weekend do Sylwii i Marka.

Włosi zacierają się w pamięci, ale w grudniu jednak wracają po swój wybór.

3 Sandra i Massimo: oboje po czterdziestce, mają troje własnych dzieci, mieszkają na wsi. Inne dane do wyłącznej wiadomości domu dziecka i domu adopcyjnego.

W sylwestra 2012 r. troje dzieci przykrytych kocami czeka na przyjazd Włochów w domu dziecka. Tak je zastają Sylwia z Markiem – troje dzieci i pani wychowawczyni, która je zabrała do siebie na święta.

Teraz jadą na kilka godzin do tego białego mieszkania, o którym myślały, że w nim zostaną. A zostają w karcie cyfrowej z kamery Marka: oto Andrzejek wypowiada na głos ostatnie słowa „Dzieci z Bullerbyn” i krzyczy: skończyłem!

Następnego dnia przyjeżdżają Włosi, wynajmują na miesiąc mieszkanie w mieście, zabierają tam Andżelę i Andrzejka. Marek spotyka ich kiedyś na spacerze i prosi tych Włochów o rozmowę, o możliwość pożegnania się z dziećmi, o możliwość dania im albumu ze zdjęciami na pamiątkę. Włosi są mili, chętnie się zgadzają, zostawiają numer telefonu, którego nie odbierają. Na Facebooku odrzucają prośby o przyjęcie do grona znajomych.

Nikodem żegna się z siostrą i bratem w milczeniu. Na pytanie, czy chce, aby było im lepiej w życiu, odpowiada, że tak. Nie wiadomo, co miałby jeszcze mówić, zwłaszcza że mówi niewiele, ale to wystarczy, by stwierdzić oficjalnie, że między rodzeństwem nie ma więzi. Takie opinie ułatwiają rozdzielanie rodzeństwa podczas adopcji.

28 stycznia 2013 r. o godz. 4 przed świtem Sylwia stoi w lotniskowej sali odlotów i czeka na Włochów z dwójką dzieci. Ma ze sobą album ze zdjęciami. Ale kiedy tamci się pojawiają, Sylwia nie podchodzi. Miałaby płakać przy dzieciach?

4 Wy po prostu te dzieci kochacie, mówi Sylwii i Markowi pani z domu dziecka, kiedy jest już za późno. W głosie pani Sylwia słyszy pewne olśnienie, jakby fakt kochania nie był wystarczająco dowiedziony. A za późno jest, musi przyznać Sylwia, również z powodu niezdecydowania – bo dużo pracy nad kulturalnym projektem, musiałaby dla dzieci poświęcić pierwszy rok lub dwa lata, odłożyć wtedy pracę na bok. Bo nigdy wprost nie powiedziała, że chce adoptować.

Szuka wsparcia w fundacji Przyjaciółka, zajmującej się dziećmi wychowującymi się poza własnymi rodzinami. Jeśli dłużej posiedzieć w tematach adopcyjnych, można wysnuć regułę, że na przykład Amerykanie i Skandynawowie dbają o kontakt dzieci adoptowanych z ich krajami pochodzenia i bliskimi, których tam pozostawiły. A Włosi, zwłaszcza ci z południa – jak Sandra i Massimo – prawie zawsze korzenie odcinają. Najwięcej polskich dzieci adoptują Włosi. Uchodzą za dobrych rodziców – proces adopcyjny trwa tam 5 lat, w Polsce 9 miesięcy. Państwowe ośrodki adopcyjne finansowane są z budżetu marszałka, tak samo jak katolickie, czyli niepubliczne. Katolickie działają w Polsce bardzo prężnie, jako jedno z najważniejszych kryteriów traktują światopogląd.

Wszystko w sprawie Sylwii przebiegło zgodnie z prawem, mówią w fundacji. Sąd mógł co prawda podjąć decyzję o zbadaniu stopnia więzi Sylwii z dziećmi, ale nie musiał tego robić. Oprócz prawa jest jednak także moralność i etyka. Na przykład taka zasada, że rodzeństwa się nie rozdziela. I obejście tej zasady: wystarczy uznać, że dla dobra dzieci młodszych poświęcane jest to starsze.

Nikodem widzi się z rodzeństwem przez Skype’a. On milczy, oni przeplatają zdania włoskimi słowami i niedługo stracą kontakt z językiem polskim. Takie dzieci jak on w języku organizacji pozarządowych zajmujących się pomocą dzieciom nazywa się ofiarami adopcji.

Sylwia i Marek dalej zajmują się Nikodemem. Sylwia wciąż myśli o adopcji i dba o dobre kontakty z domem dziecka.

Imiona wszystkich bohaterów tekstu zostały na ich życzenie zmienione.

Polityka 22.2013 (2909) z dnia 27.05.2013; Kraj; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Ofiary adopcji"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną