Rak. Zmora współczesności, zabójca, który za kilkanaście lat – co do tego medycyna nie ma wątpliwości – wysforuje się na pierwsze miejsce przed zawały, udary, wylewy. Jego coraz intensywniejsza obecność w życiu współczesnych społeczeństw, również naszego (co roku objawia się u ponad 140 tys. Polaków, umiera 40 tys. kobiet i 52 tys. mężczyzn), znajduje coraz żywszy wyraz w kulturze: coming outy znanych postaci, zwierzenia, wywiady, w końcu książki. Z jednej strony to zjawisko, u nas ledwie 10-letnie, na Zachodzie znacznie starsze, wyzwala niesłabnące emocje: od niesmaku i zmieszania (no bo jakżeż tak obnażać swoją prywatność i intymność) po wściekłe ataki. W Internecie wciąż kipią jadem komentarze o Angelinie Jolie, „idiotce, która kazała sobie poucinać piersi” – idiotyczny efekt uboczny jej listu otwartego w „New York Timesie”.
Z drugiej strony dzienniki, pamiętniki, wywiady rzeki to przeważnie bestsellery – jak mówią wydawcy – również longsellery, bo i po latach ich sprzedaż nie słabnie. „Tak sobie myślę”, wydany przed rokiem dziennik Jerzego Stuhra, znalazł już 108 tys. (!) nabywców. „Chustka”, pamiętnik zmarłej wiosną Joanny Sałygi, znanej z fundacji Rak’n’roll, po dwóch tygodniach od ukazania się jest – jak to się określa w wydawniczym żargonie – w topce Merlina i Empiku.
Na czym polega ten fenomen? Co daje pisanie o raku choremu, co czytanie – czytelnikom? Co w logice tej choroby i terapii sprawia, że staje się ona szczególnym doświadczeniem psychicznym i społecznym?
Poziom pierwszy: wyjaśnić i ostrzec
Polscy comingoutowi pionierzy na pytanie, po co to zrobili, odpowiadają, że zamiar zrodził się na prozaicznym poziomie: poinformować, ostrzec, wyjaśnić.