Mama Olgi, wciąż niesamodzielnej życiowo 27-letniej inżynier architektury, pyta retorycznie: – Ja w jej wieku miałam już dwoje dzieci, stałą pensję i miejsce w kolejce po mieszkanie. A ona? Widzi, że coś jest nie tak, ale czuje się bezradna. Nie stać jej, by kupić córce mieszkanie. Mogłaby wynająć, ale Olga nie zarabia nawet tyle, żeby się utrzymać. Choć pracuje. Konkretnie: jakieś dziesięć posad w kilka lat. W biurze architektonicznym, gdzie nie doczekała się obiecanej umowy, w portalu, który nigdy jej nie zapłacił za teksty, na recepcji – jako stażystka. I tłumaczka; prawnicze artykuły z angielskiego, jak się okazało, też tłumaczyła za darmo. Najgorszy był telemarketing, choć tam akurat płacili: 6 zł za godzinę.
Są tacy, co mieszkanie dziecku kupują. Jest już w Polsce grupa ludzi, którzy mogą sobie na to pozwolić, traktując taki lokal jako inwestycję, zabezpieczenie na własną starość. Ale potem muszą jeszcze dać na życie. Zwykle tłumacząc sobie, że to taki parapodatek na młodych, konieczność historyczna. Ale i frustrują się, dźwigając odpowiedzialność za dorosłe już dzieci (czemu zwykle towarzyszy konieczność pomagania własnym, wymagającym coraz intensywniejszej opieki rodzicom). Dr Anna Stankiewicz-Świtała z Warszawy, matka dwójki dwudziestokilkulatków, pomoc dla młodych stara się traktować jako stymulację do rozwoju. – Większość rodziców z mojego środowiska wspiera swoje dzieci, także pomagając w zdobyciu lokum, i to jest normalne. To pokolenie potrzebuje trochę więcej czasu na usamodzielnienie się. Życie jest coraz droższe, a z kredytem na 30 lat nie żyje się łatwo, więc już lepiej, gdy pomoże rodzic. Pod warunkiem, że taka pomoc działa w obie strony.
A jeśli nie mieszkanie, to choć przelewy na konto i zaopatrzenie – jak w przypadku Marioli D.