Dodatkowo atmosferę chaosu i niepewności podsyciły szokujące doniesienia z kortów w Wimbledonie, gdzie jak burza szli niezwykle groźni w tym roku polscy tenisiści. Ostatecznie Radwańska z Janowiczem doszli do półfinałów singla, a Kubot – do ćwierćfinału, chociaż z prognoz i przepowiedni najstarszych górali wynikało, że w tej fazie turnieju absolutnie nie powinno ich tam tylu być.
Nie wiadomo, dlaczego tego lata do tak gwałtownych zjawisk tenisowych doszło i kto za nie odpowiada. Zaskoczony premier twierdzi, że o sprawie dowiedział się z mediów, zaś Ministerstwo Sportu – od lat odpowiedzialne za anomalie w polskim sporcie – zapewnia, że z sukcesami tenisistów nie ma nic wspólnego. Resort przyznaje, że sukcesy Polaków to zjawisko kompletnie niezrozumiałe, ale uspokaja, że chodzi tu o czysty przypadek, a nie celowe działanie instytucji państwowych. – Zarzucanie ministerstwu, że mogło zrobić cokolwiek, co spowodowało sukcesy naszych tenisistów, uważam za niepoważne – oświadczył mi jeden z urzędników, pokazując dokumenty, z których wynika, że na występy w Wimbledonie nie zostały wydane żadne publiczne pieniądze.
– Oczywiście moglibyśmy uruchomić jakieś środki z rezerwy celowej przeznaczonej na rozwój młodzieżowej siatkówki, ale tylko pod warunkiem, że chodziłoby o występ jakiejś megagwiazdy muzyki pop na Stadionie Narodowym. Naprawdę nie stać nas na to, żeby nasze skromne fundusze przeznaczać na polskich tenisistów, zwłaszcza że z tego, co wiem, występują oni głównie za granicą.
Jak powiada, polityka państwa wobec sportu w ogóle, a tenisa w szczególności jest od lat jasna i konsekwentna.