Jeszcze dalej poszedł sąd w Siemianowicach Śląskich, który skazał na więzienie niewinnego mężczyznę, gdyż pomylił go z innym mężczyzną o takim samym nazwisku (chociaż o innym imieniu i numerze PESEL). Co prawda mężczyzna ten, mający do odsiedzenia pół roku, wyszedł po 134 dniach za dobre sprawowanie, ale gdy wrócił w rodzinne strony, dowiedział się, że nie ma już pracy, mieszkania i żony.
Z sytuacją odwrotną do siemianowickiej mieliśmy do czynienia w Warszawie, gdzie sąd wprawdzie uznał za winnego kataryniarza grasującego po stołecznej Starówce, ale nie wymierzył mu za to żadnej kary, mimo że nie pomylił go z innym kataryniarzem. Z imienia, nazwiska oraz numeru PESEL wynikało, że kataryniarz sądzony i kataryniarz skazany to jeden i ten sam kataryniarz, poza tym powszechnie wiadomo, że po Starówce od 15 lat chodzi tylko jeden kataryniarz, którego nie sposób pomylić z żadnym innym.
W sprawie kataryniarza odbyło się pięć rozpraw, zgromadzono tomy akt, przesłuchano biegłego i wielu naocznych świadków. Pozwoliło to sądowi ustalić, że oskarżony, działając w zmowie z będącą na jego usługach papugą, popełnił serię czynów na szkodę państwa w postaci sprzedaży losów w cenie 2 i 5 zł, z których każdy był wygrywający (fantami były breloczki, diabełki i żołnierzyki).
Podczas procesu Śródmiejski Zarząd Terenów Publicznych potwierdził, że co prawda kataryniarz „mógł przemieszczać się z katarynką po Starówce i Mariensztacie”, ale o sprzedaży losów i wróżb nie mogło być mowy. Dodatkowo urzędnicy ZTP wystąpili do izby celnej z zapytaniem, czy proceder uprawiany przez kataryniarza i papugę nie podpada przypadkiem pod rygorystyczne przepisy o grach hazardowych.