Jest w tym pewna ironia. Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej, który ma celebrować ludzki odruch udzielania pomocy innym tylko dlatego, że też są ludźmi, został ustanowiony przez Organizację Narodów Zjednoczonych dla upamiętnienia zamachu na placówkę ONZ w Bagdadzie w 2003 r. Porzucając jednak ironię: pomoc humanitarna jest bardzo ważną kwestą. Szacuje się, że co roku do ofiar różnego rodzaju katastrof trafia w ten sposób około 5 miliardów dolarów. Z czego ok. 60 proc. środków przeznaczane jest na pomoc bezpośrednio po sytuacji kryzysowej, a więc wtedy, kiedy pomoc jest najbardziej potrzebna. Dlaczego ludzie angażują się w tego typu dobrowolne zachowania? Poza wewnętrznym poczuciem zrobienia czegoś dobrego, działaniu takiemu nie towarzyszy zwykle żadna nagroda. Nie oczekujemy za nie wzajemności, która jest jednym z najsilniejszych motywów stojących za udzielaniem pomocy. Nie oczekujemy przecież, że anonimowe dla nas ofiary katastrof spowodowanych działaniami człowieka czy siłami natury, otrzymujące od nas datki lub żywność odeślą nam zwrotnie z Japonii lub Afryki przesyłkę z kocami, gdy na przykład wyleje Odra.
Oczekujemy jednak od nich czegoś innego – dostarczenia nam przekonania, że nasze działania są słuszne, sensowne i zgodne z naszą wizją świata. Wyniki badań pokazują na przykład, że znacznie chętniej angażujemy się w udzielanie pomocy osobom, którym nie przypisujemy odpowiedzialności za ich stan. Wolimy więc raczej pomóc ofiarom katastrof naturalnych niż tych wynikających z działalności człowieka. Dzieje się tak m.in. dlatego, że – jak pokazują wyniki badań brytyjskich zespołu prof. Hanny Zagefki – ofiary katastrof naturalnych nie są postrzegane jako winne własnemu nieszczęściu. Utrudnia to w ich przypadku uruchomienie jednego z podstawowych mechanizmów psychologicznych – tzw.