Po przełomowym 1989 r. również krajowi bandyci poczuli się wolni. W ciągu paru lat z kraju o średniej zabójstw na poziomie 500 rocznie awansowaliśmy do ligi światowej. Apogeum był 2001 r. Zabito 1325 osób. Cztery z nich zginęły w warszawskim Kredyt Banku. Gdyby policja nie złapała wtedy sprawców i nie wzięła się ostro do roboty przy innych sprawach, krzywa pewnie dalej by rosła. Od tamtego czasu regularnie spada. W 2012 r. zabito 582 osoby. – Statystyka jest niepełna, bo nie uwzględnia bójek ze skutkiem śmiertelnym i dzieciobójstwa. Ale w kwestii liczby zabójstw normalizujemy się – mówi prof. Brunon Hołyst, kryminolog. Jego zdaniem gdyby nie złapano morderców z Kredyt Banku, również historia napadów na banki w Polsce mogłaby być jeszcze czarniejsza. Od tamtej sprawy były nawet takie lata, w których było 50 napadów na banki. Jednak w żadnym z nich nikt nie zginął.
Bank we krwi
Proces był szybki. Dwa miesiące. Osiemnaście rozpraw. Tylko z odczytaniem wyroku był kłopot, bo ludzie ciągle mdleli. Kiedy sędzia Radomińska omawiała przebieg zbrodni, po sześciu minutach zemdlała Jadwiga, matka zastrzelonej Agnieszki. Później nie wytrzymała jedna z policjantek pilnująca oskarżonych. A sędzia nawet nie doszła do strzałów w tył głowy czy dobijania kolbą od pistoletu i duszenia paskiem. Długo to trwało, bo i w czasie zabijania się nie śpieszyli. Najpierw strzał w plecy chroniącego bank pracownika. I jeszcze dwa w głowę. Na dobicie. Później dziesięć minut mycia ścian ze śladów krwi. I 20 minut czekania, aż przyjdą trzy kasjerki.