Załoga Urbex Polska zbiera się przy jednej z nieczynnych fabryk na warszawskiej Pradze. Stawili się Kaja i Dave. W ekipie jest jeszcze Marek, operator filmowy, który tego dnia jest na zdjęciach. Ogrodzenie wysokie na dwa metry. Byle wdrapać się na mur, po drugiej stronie jest prowizoryczna drabinka z framugi okna. Trzeba szybko zniknąć z ulicy, zanim ktokolwiek zobaczy, że obcy się kręcą, i wezwie policję. Atmosfera konspiracji.
Ogromny zakład, gdzie przed wojną produkowano odbiorniki radiowe, dziś straszy powybijanymi oknami i zawalonymi schodami. Dziedziniec gęsto porastają drzewa i chwasty. Czuć zapach stęchlizny. Kaja i Dave byli tu rok temu. Wtedy budynki pofabryczne były w dużo lepszym stanie, teraz cała podłoga usypana jest gruzem z rozpadających się ścian.
– Choćby całe stado urbeksowców przebiegło przez opuszczony obiekt, to nie zniszczy go tak, jak deszcz, śnieg, wiatr i czas. Natura z niesamowitą siłą odzyskuje przestrzeń – mówi Kaja Kopeć, studentka dziennikarstwa.
Po wojnie budynek kolejno przejmowały rzeźnia i zakłady Kora. Na dole jest hala z dziurą w podłodze, prawdopodobnie odpływ na krew i resztki zwierząt. Na piętrze Kaja i Dave zauważyli okienko, gdzie były wydawane posiłki. Tam gdzie mieściła się administracja, są małe pokoiki z numerkami nad drzwiami. Wszędzie widać niewielkie otwory w suficie, którymi wpada światło. Może biegły tędy przewody wentylacyjne?
Kaja i Dave wchodzą na dach fabryki, z góry patrzą na miasto. Wśród starych praskich kamienic gdzieniegdzie widać plomby apartamentowców.
– Chłopaki w Stanach penetrują kanały i nieczynne stacje metra.